niedziela, 23 czerwca 2013

1. I can't feel you anymore

                Ocknęłam się. Wszechobecna biel raziła mnie w oczy. Z wielkim trudem uniosłam głowę i rozejrzałam się wokół. Byłam w szpitalu. Leżałam na metalowym, wyjątkowo niewygodnym łóżku. Podłączono mnie do jakiegoś ustrojstwa, które wydawało drażniący dźwięk. Coś ciążyło mi na lewej nodze. Miałam na niej założony gips. Oparłam głowę z powrotem na poduszce. Ten krótkotrwały wysiłek kosztował mnie chwilowym, ale bardzo intensywnym bólem głowy. Jeszcze do wszystkiego dochodził ten okropny zapach sterylności.
Nie wiem dokładnie, ile czasu tak leżałam, ale w pewnej chwili drzwi do mojego pokoju się otworzyły. W pomieszczeniu stanęła pielęgniarka – mała kobieta ze stroskanym wyrazem twarzy. Gdy zobaczyła, że jestem już przytomna, rozpromieniła się i zapytała:
- Jak się czujesz, dziecko?
- Znośnie – odparłam zdobywając się na uśmiech.
                W rzeczywistości jednak wcale nie było znośnie. Czułam łamiący ból w całym ciele. Miałam też wrażenie, że coś uciska mi klatkę piersiową uniemożliwiając mi zabranie głębokiego oddechu.
- Jak coś będzie nie tak, to krzycz – poleciła pielęgniarka wychodząc z pokoju.
                Spróbowałam sobie przypomnieć, co ja właściwie robię w szpitalu. No tak. Pogrzeb, matka Damiena, wypadek. Cholera, jaka ja byłam głupia. Po co pakowałam się na ulicę? Co prawda nie miałam zamiaru wpaść pod auto, ale nie moja wina, że ktoś akurat jechał ulicą. Chciałam tylko uciec z cmentarza. Pech chciał, że trafiłam do szpitala. Mogłam przecież nawet nie żyć przez moją głupotę.
                Moje rozmyślania przerwała pielęgniarka, która pojawiła się w uchylonych drzwiach.
- Masz gościa, kochana. Chcesz się teraz z nim spotkać? – zapytała cicho.
- Dobrze, niech wejdzie – zgodziłam się.
                Kobieta wyszła z pokoju, a ja zaczęłam czekać. Spodziewałam się, że odwiedzi mnie tata, lub jakaś koleżanka ze szkoły. Jakie było moje zdziwienie, gdy do pomieszczenia wszedł obcy mi facet. Dość wysoki i chudy. Miał na sobie czerwoną flanelową koszulę w kratę z podwiniętymi rękawami, spod których wystawały liczne tatuaże. Na nadgarstkach miał zawiązanych kilka rzemyków.
- Kiepsko z tobą – stwierdził przyglądając się mi. Nieco się zirytowałam, bo bardzo chciałam poznać tożsamość nieznajomego.
- W końcu wpadłam pod samochód – zauważyłam z ironią w głosie, po czym szybko dodałam zniecierpliwiona – O co chodzi?
                Facet skrzyżował ręce na piersi i opuścił głowę. Po chwili westchnął i spojrzał na mnie. Miał tunele w uszach, a na nos wcisnął okulary w czarnych, grubych, prostokątnych oprawkach. Włosy miał dość krótkie i ciemne, podobnie jak oczy, które na tle białych szpitalnych ścian wydawały się prawie czarne. Jego wyraz twarzy był mimo wszystko nadzwyczaj łagodny i spokojny.
- Jeśli chodzi o ten wypadek, to chciałem przeprosić, bo to moja wina. Ja cię potrąciłem – wyznał wreszcie przybysz – Nie wiem, czy w ogóle mi to wybaczysz…
                Zaskoczył mnie. Nie spodziewałam się, że facet, któremu wpadłam pod koła samochodu przyjdzie do mnie i będzie mnie przepraszał. Jeszcze raz przywołałam do pamięci tamtą chwilę. Wiatr rozwiewał mi włosy, makijaż spływał ze łzami po twarzy. Śmiało wbiegłam na drogę, żeby uciec z cmentarza. Szkoda tylko, że wcześniej nie rozejrzałam się, czy coś nie jedzie. W każdym razie to nie była jego wina. Sama wbiegłam na ulicę nie zastanawiając się nad tym, co robię.
- Nie - odparłam dość cicho. Gość westchnął i już chciał odejść, gdy dodałam – To nie jest twoja wina, tylko moja. Nie masz za co przepraszać.
                Na jego twarzy pojawił się wyraz ulgi. Rozluźnił się nieco i schował ręce w kieszeniach spodni znowu się we mnie wpatrując. Wciąż byłam lekko poddenerwowana. W ogóle nie znałam tego kolesia i chciałam chociaż wiedzieć, jak ma na imię.
- Jak już ci zdejmą gips, to zabiorę cię gdzieś i zrekompensuję ci to, co się stało – odezwał się po chwili.
- Och, dziwnie to zabrzmiało – zauważyłam – Ale chętnie się gdzieś wybiorę. Pod warunkiem, że będę znać twoje imię i nazwisko i nie okażesz się być jakimś gwałcicielem.
                Koleś się uśmiechnął. Usiadł na krześle pod ścianą. Przeczesał palcami swoje dość krótkie włosy. Oparł łokcie na kolanach.
- Chester – powiedział nagle.
- Co? – zapytałam zdezorientowana.
- Chester Bennington. Tak się nazywam – znowu się uśmiechnął – Ale możesz mi mówić Chazy Chaz, albo jak tam wolisz. A ty?
- Lauren Mason – przedstawiłam się.
                Chester wydawał się być miłym facetem. Znałam go dopiero chwilę, ale polubiłam go wystarczająco, żeby prowadzić z nim dalszą rozmowę. No i od razu pokochałam jego głos. Był inny, niż u reszty facetów, ale w bardzo pozytywny sposób. Chciałam, żeby do mnie mówił. Nawet, gdyby miał recytować z pamięci układ okresowy pierwiastków, ja słuchałabym go z przyjemnością.
- Ładne imię – powiedział w końcu.
                ,,Jezus Maria, koleś, czy ty nie jesteś w stanie powiedzieć więcej niż dwa zdania?’’ – pomyślałam nieźle wkurzona. Musiałam jednak przyznać, że Chaz był miły.
- Słuchaj. Cały czas się zastanawiam i nie mogę pojąć, dlaczego wbiegłaś mi pod auto – powiedział w końcu, po czym pospiesznie dodał – Jeśli oczywiście chcesz o tym mówić.
                Początkowo nie miałam zamiaru wyżalać się Chesterowi. Znałam go przecież dopiero chwilę, a moje problemy były dość skomplikowane. Nie miałam jednak nikogo, komu mogłabym opowiedzieć o wszystkich trudnościach. Rodzice nie przyjechali do szpitala, co mnie zbytnio nie zaskoczyło. Mój tata zwykle nie wstawał przed południem, a sądząc po kolorze nieba za oknem, był dopiero wczesny ranek. Mama była nauczycielką, więc z pewnością lada chwila miała iść do pracy. Nieliczne koleżanki również przygotowywały się do szkoły, a jedyna osoba, której ufałam, nie żyła. Chester zaś wydawał się osobą miłą i otwartą na innych. Stwierdziłam, że chyba nie będzie nic złego w opowiedzeniu mu swojej historii.
- Jakieś trzy lata temu wprowadziłam się tutaj, do Los Angeles. Nowa okolica, nowa szkoła… Wiesz pewnie, jak to jest. No więc na początku nikogo w mojej klasie nie znałam. Tak się złożyło, że zainteresował się mną Damien. Był jednym z najbardziej znanych i lubianych chłopaków w całej szkole. Zaczęliśmy się spotykać. Z czasem zostaliśmy parą. Spędziłam z nim najlepsze chwile mojego życia. Grywał dla mnie na fortepianie, wieczorami tańczyliśmy boso przy kominku… Jak było ciepło, to jechaliśmy na jego motorze za miasto i na klifach oglądaliśmy zachody słońca – zaczęłam opowiadać, jednak przerwałam, bo poczułam jak ściska mi się gardło, a w oczach zbierają się łzy.
                Chester widząc, jak zbiera mi się na płacz, przysunął się z krzesłem bliżej łóżka. Chwycił moją dłoń i lekko ściskając ułożył ją na swoich kolanach. Zadrżałam. Od dawna nikt nie potraktował mnie z taką czułością.
- Jeśli nie chcesz, to nie mów – wyszeptał Chaz uśmiechając się pokrzepiająco.
- W zeszłym tygodniu pokłóciliśmy się. Damien wyszedł z domu i wsiadł na motor – zaczęłam z trudem opowiadać dalej – Kilka godzin później przyszła do mnie jego matka. Powiedziała, że miał wypadek i jest w szpitalu w stanie krytycznym. Gdy tam dotarłam, już nie żył – po moim policzku zaczęły płynąć łzy – Na pogrzebie podeszła do mnie jego matka i powiedziała mi, że to moja wina. Wtedy wybiegłam na ulicę.
                Chester otarł łzy z mojej twarzy. Nic nie mówił. Chyba zaczął żałować, że w ogóle zapytał, dlaczego wbiegłam mu pod samochód.
- Jesteś naprawdę dzielna, skoro trzymasz się po takiej tragedii – odezwał się w końcu.
- Ja ciągle wierzę, że on żyje – wyszeptałam, gdy już powstrzymałam potok łez płynący z moich oczu.
                Bennington delikatnie odłożył moją rękę na brzeg łóżka i posłał serdeczny uśmiech. Nagle drzwi do pokoju się otworzyły i do środka wszedł wysoki facet z ciemnymi włosami w lekkim nieładzie. Mój tata. Na widok Chestera zatrzymał się i wymownie na mnie spojrzał.
- Cześć, tato – przywitałam się przyozdabiając twarz wymuszonym uśmiechem – To jest Chester.
- Dzień dobry, panie Mason – przywitał się mój gość wstając z krzesła – Przepraszam za to, co się stało. To ja potrąciłem pańską córkę.
                Mój ojciec zmarszczył brwi i uważnie przyjrzał się mojemu nowemu znajomemu.
- W takim razie wynoś się stąd najlepiej i nie pokazuj mi się więcej na oczy – powiedział surowym tonem – Mogłeś ją zabić. To przez ciebie leży teraz w szpitalu.
- Nie, tato. To nie jego wina  - wtrąciłam się – To ja bezmyślnie wbiegłam na drogę.
- Masz szczęście – zwrócił się do Chaza z wyraźną ulgą na twarzy.
- Ehm… Ja już musiałbym iść – powiedział nieco zmieszany – Na razie, Lauren. Wpadnę na dniach. Do widzenia!
                Wyszedł z pokoju i zostałam sama z tatą.
- Co mówił doktor? – zapytał.
- Jeszcze z nim nie rozmawiałam. Dopiero niedawno wstałam – wyjaśniłam.
- A jak się czujesz?
- Dobrze, tato. Trochę mi słabo, ale nie narzekam. No i ręka i noga mnie bolą – odpowiedziałam.
- Na szczęście tylko ręka i noga – mruknął siadając na krześle, które wcześniej zajmował Bennington.
- Ja już mam takie szczęście – zdobyłam się na uśmiech.
                Na chwilę zapadła niezręczna cisza. W powietrzu wciąż wyczuwałam zapach Chestera. Używał lekkich, przyjemnych perfum. Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie, że ciągle jest w pokoju. Z rozmyślań wyrwał mnie głos taty.
- Kim był ten facet?
- Chester Bennington – odparłam nieco szorstko.
                Ojciec skinął głową. Nie dowiedział się niczego nowego. Usłyszałam pukanie do drzwi, które po chwili się otworzyły. Do pokoju wszedł doktor.
- Jak się czujesz? – zapytał zaznaczając coś na kartce, którą ze sobą przyniósł.
- Nie jest źle. Tylko noga mnie boli. I trochę mi słabo – po raz kolejny powiedziałam.
- To normalne po narkozie. Po wypadku, została pani przewieziona do szpitala. Zdiagnozowano wstrząśnienie mózgu i złamanie lewej nogi, która została zoperowana i zagipsowana. Za sześć tygodni będzie można przyjechać zdjąć gips, a póki co to jeszcze przez dwa dni powinna pani zostać na obserwacji. W piątek wypiszemy panią ze szpitala – objaśnił lekarz i wyszedł z pokoju.
                Przełknęłam ślinę. Na samą myśl, że ktoś mnie kroił, robiło mi się niedobrze. Już sam zapach szpitala mnie odpychał, a co dopiero fakt, że dobę wcześniej byłam operowana.
- Dobrze, że skończyło się tylko na wstrząśnieniu mózgu i złamaniu – westchnął mój ojciec, po czym zapytał ciszej – A powiedz mi, skarbie, czy zanim przyszedłem płakałaś?
- Tato, mój chłopak nie żyje. Sądzę, że nie ma w tym niczego dziwnego – odparłam nieco poddenerwowana.
                Nagle zadzwonił telefon taty. Odebrał, wymamrotał coś pod nosem i wpakował komórkę do kieszeni kurtki.
- Kochanie, sprawy służbowe – wzruszył ramionami.
- Idź. Mogę zostać sama, to przynajmniej się wyśpię – poleciłam mu.

                Posłał mi przepraszający uśmiech, po czym wyszedł. Obróciłam głowę w drugą stronę, bo przez nogę w gipsie nie mogłam obrócić się cała. Zasnęłam po kilku minutach. Mimo, że cały czas wcześniej leżałam w narkozie, byłam bardzo wykończona.

Mam nadzieję, że nie zanudziłam :3 Jeśli macie jakiekolwiek uwagi, to piszcie ;)

niedziela, 16 czerwca 2013

Prolog - It's easier to run

Policzek Damiena był blady. Chłopak leżał nieruchomo. Oczy, które zwykle błyszczały w świetle zachodzącego słońca, teraz były zamknięte. Lauren przeczesała delikatnie palcami jego włosy w kolorze ciemnego blondu. Pogładziła swoją ciepłą  dłonią jego chłodne czoło. Uważnie wpatrywała się w nieruchomą twarz Damiena. Nie odwróciła się nawet, gdy drzwi do pomieszczenia się otworzyły.
- Kochanie, pora już iść – odezwał się łagodny męski głos.
- Śpij śniąc o mnie – szepnęła nachylając się nad chłopakiem, po czym odeszła od trumny i dołączyła do swojego ojca.

                Gdy ceremonia pogrzebu się zakończyła, goście zaczęli zmierzać w kierunku wyjścia. Lauren miała policzki mokre od łez. Tusz do rzęs rozmazał się tworząc  ciemną obwódkę wokół jej niebieskich oczu. Przetarła dłonią całą twarz pogarszając stan makijażu. Gdy była już koło bramy wyjściowej, z tłumu żałobników wyszła wysoka blondynka z dużym dekoltem. Również miała rozmazany makijaż, a oczy zapuchnięte od płaczu.
- To twoja wina! To przez ciebie mój syn nie żyje! – wykrzyczała do Lauren.
- Nieprawda! Nic złego nie zrobiłam – wychlipała nieco zdziwiona dziewczyna.
- Oczywiście, że to twoja wina. Gdyby nie ty, Damien wciąż by żył. To ty go zabiłaś!

                Ostatnie zdanie blondynki było dla Lauren bardzo bolesne. Poczuła się, jakby ktoś wbił nóż w jej niedawno złamane serce. Chciała jak najszybciej wyjść z cmentarza, uciec jak najdalej od tej wstrętnej kobiety. Bez zastanowienia odwróciła się i potykając się na niskich szpilkach wybiegła na ulicę. Prosto pod samochód. Jedyne, co pamiętała to pisk opon i ogromny ból głowy.


No i jest prolog. Wiem, że rzewnie i krótko, ale to dopiero początek. Od następnej części będzie już więcej akcji, więc zostaje jedynie czekać ;)


Słowem wstępu...

Pora w końcu coś tu napisać... Ociągałam się długo, ale miałam swoje powody. No ale w końcu jestem. 
Początki są zawsze najtrudniejsze. Mam jednak nadzieję, że jakoś dam radę. 
Dobra, teraz konkrety.
O co tu w ogóle chodzi?
Będę tu zamieszczać moje opowiadanie. Jak się już pewnie domyśliliście, będzie to fanfik o Linkin Park. Może czasem dodam jakiś oneshot. Mam nadzieję, że komuś spodoba się to, co piszę.
Jestem otwarta na krytykę. Lubię, gdy ktoś ocenia moje teksty. Wtedy wiem, co robię źle, nad czym powinnam popracować. 
Szczerze powiedziawszy, to mam pewne obawy, ale zobaczymy, co nam przyniesie przyszłość i jak mi wyjdzie z tym opowiadaniem. 
Niedługo pojawi się tu prolog. Nie należy do moich ulubionych, ale zacząć jakoś trzeba. 

Zapraszam do czytania i życzę cierpliwości :3