Ocknęłam się. Wszechobecna biel
raziła mnie w oczy. Z wielkim trudem uniosłam głowę i rozejrzałam się wokół.
Byłam w szpitalu. Leżałam na metalowym, wyjątkowo niewygodnym łóżku. Podłączono
mnie do jakiegoś ustrojstwa, które wydawało drażniący dźwięk. Coś ciążyło mi na
lewej nodze. Miałam na niej założony gips. Oparłam głowę z powrotem na
poduszce. Ten krótkotrwały wysiłek kosztował mnie chwilowym, ale bardzo
intensywnym bólem głowy. Jeszcze do wszystkiego dochodził ten okropny zapach
sterylności.
Nie wiem dokładnie,
ile czasu tak leżałam, ale w pewnej chwili drzwi do mojego pokoju się
otworzyły. W pomieszczeniu stanęła pielęgniarka – mała kobieta ze stroskanym
wyrazem twarzy. Gdy zobaczyła, że jestem już przytomna, rozpromieniła się i
zapytała:
- Jak się czujesz,
dziecko?
- Znośnie –
odparłam zdobywając się na uśmiech.
W rzeczywistości jednak wcale
nie było znośnie. Czułam łamiący ból w całym ciele. Miałam też wrażenie, że coś
uciska mi klatkę piersiową uniemożliwiając mi zabranie głębokiego oddechu.
- Jak coś
będzie nie tak, to krzycz – poleciła pielęgniarka wychodząc z pokoju.
Spróbowałam sobie przypomnieć,
co ja właściwie robię w szpitalu. No tak. Pogrzeb, matka Damiena, wypadek.
Cholera, jaka ja byłam głupia. Po co pakowałam się na ulicę? Co prawda nie
miałam zamiaru wpaść pod auto, ale nie moja wina, że ktoś akurat jechał ulicą.
Chciałam tylko uciec z cmentarza. Pech chciał, że trafiłam do szpitala. Mogłam
przecież nawet nie żyć przez moją głupotę.
Moje rozmyślania przerwała
pielęgniarka, która pojawiła się w uchylonych drzwiach.
- Masz
gościa, kochana. Chcesz się teraz z nim spotkać? – zapytała cicho.
- Dobrze,
niech wejdzie – zgodziłam się.
Kobieta wyszła z pokoju, a ja
zaczęłam czekać. Spodziewałam się, że odwiedzi mnie tata, lub jakaś koleżanka
ze szkoły. Jakie było moje zdziwienie, gdy do pomieszczenia wszedł obcy mi
facet. Dość wysoki i chudy. Miał na sobie czerwoną flanelową koszulę w kratę z
podwiniętymi rękawami, spod których wystawały liczne tatuaże. Na nadgarstkach
miał zawiązanych kilka rzemyków.
- Kiepsko z
tobą – stwierdził przyglądając się mi. Nieco się zirytowałam, bo bardzo
chciałam poznać tożsamość nieznajomego.
- W końcu
wpadłam pod samochód – zauważyłam z ironią w głosie, po czym szybko dodałam
zniecierpliwiona – O co chodzi?
Facet skrzyżował ręce na piersi
i opuścił głowę. Po chwili westchnął i spojrzał na mnie. Miał tunele w uszach,
a na nos wcisnął okulary w czarnych, grubych, prostokątnych oprawkach. Włosy
miał dość krótkie i ciemne, podobnie jak oczy, które na tle białych szpitalnych
ścian wydawały się prawie czarne. Jego wyraz twarzy był mimo wszystko
nadzwyczaj łagodny i spokojny.
- Jeśli
chodzi o ten wypadek, to chciałem przeprosić, bo to moja wina. Ja cię
potrąciłem – wyznał wreszcie przybysz – Nie wiem, czy w ogóle mi to wybaczysz…
Zaskoczył mnie. Nie spodziewałam
się, że facet, któremu wpadłam pod koła samochodu przyjdzie do mnie i będzie
mnie przepraszał. Jeszcze raz przywołałam do pamięci tamtą chwilę. Wiatr
rozwiewał mi włosy, makijaż spływał ze łzami po twarzy. Śmiało wbiegłam na
drogę, żeby uciec z cmentarza. Szkoda tylko, że wcześniej nie rozejrzałam się,
czy coś nie jedzie. W każdym razie to nie była jego wina. Sama wbiegłam na
ulicę nie zastanawiając się nad tym, co robię.
- Nie -
odparłam dość cicho. Gość westchnął i już chciał odejść, gdy dodałam – To nie
jest twoja wina, tylko moja. Nie masz za co przepraszać.
Na jego twarzy pojawił się wyraz
ulgi. Rozluźnił się nieco i schował ręce w kieszeniach spodni znowu się we mnie
wpatrując. Wciąż byłam lekko poddenerwowana. W ogóle nie znałam tego kolesia i
chciałam chociaż wiedzieć, jak ma na imię.
- Jak już ci
zdejmą gips, to zabiorę cię gdzieś i zrekompensuję ci to, co się stało –
odezwał się po chwili.
- Och,
dziwnie to zabrzmiało – zauważyłam – Ale chętnie się gdzieś wybiorę. Pod
warunkiem, że będę znać twoje imię i nazwisko i nie okażesz się być jakimś
gwałcicielem.
Koleś się uśmiechnął. Usiadł na
krześle pod ścianą. Przeczesał palcami swoje dość krótkie włosy. Oparł łokcie
na kolanach.
- Chester –
powiedział nagle.
- Co? –
zapytałam zdezorientowana.
- Chester
Bennington. Tak się nazywam – znowu się uśmiechnął – Ale możesz mi mówić Chazy
Chaz, albo jak tam wolisz. A ty?
- Lauren
Mason – przedstawiłam się.
Chester wydawał się być miłym
facetem. Znałam go dopiero chwilę, ale polubiłam go wystarczająco, żeby
prowadzić z nim dalszą rozmowę. No i od razu pokochałam jego głos. Był inny,
niż u reszty facetów, ale w bardzo pozytywny sposób. Chciałam, żeby do mnie
mówił. Nawet, gdyby miał recytować z pamięci układ okresowy pierwiastków, ja
słuchałabym go z przyjemnością.
- Ładne imię
– powiedział w końcu.
,,Jezus Maria, koleś, czy ty nie
jesteś w stanie powiedzieć więcej niż dwa zdania?’’ – pomyślałam nieźle
wkurzona. Musiałam jednak przyznać, że Chaz był miły.
- Słuchaj.
Cały czas się zastanawiam i nie mogę pojąć, dlaczego wbiegłaś mi pod auto –
powiedział w końcu, po czym pospiesznie dodał – Jeśli oczywiście chcesz o tym
mówić.
Początkowo nie miałam zamiaru
wyżalać się Chesterowi. Znałam go przecież dopiero chwilę, a moje problemy były
dość skomplikowane. Nie miałam jednak nikogo, komu mogłabym opowiedzieć o
wszystkich trudnościach. Rodzice nie przyjechali do szpitala, co mnie zbytnio
nie zaskoczyło. Mój tata zwykle nie wstawał przed południem, a sądząc po kolorze
nieba za oknem, był dopiero wczesny ranek. Mama była nauczycielką, więc z
pewnością lada chwila miała iść do pracy. Nieliczne koleżanki również
przygotowywały się do szkoły, a jedyna osoba, której ufałam, nie żyła. Chester
zaś wydawał się osobą miłą i otwartą na innych. Stwierdziłam, że chyba nie
będzie nic złego w opowiedzeniu mu swojej historii.
- Jakieś trzy
lata temu wprowadziłam się tutaj, do Los Angeles. Nowa okolica, nowa szkoła…
Wiesz pewnie, jak to jest. No więc na początku nikogo w mojej klasie nie
znałam. Tak się złożyło, że zainteresował się mną Damien. Był jednym z
najbardziej znanych i lubianych chłopaków w całej szkole. Zaczęliśmy się
spotykać. Z czasem zostaliśmy parą. Spędziłam z nim najlepsze chwile mojego
życia. Grywał dla mnie na fortepianie, wieczorami tańczyliśmy boso przy
kominku… Jak było ciepło, to jechaliśmy na jego motorze za miasto i na klifach
oglądaliśmy zachody słońca – zaczęłam opowiadać, jednak przerwałam, bo poczułam
jak ściska mi się gardło, a w oczach zbierają się łzy.
Chester widząc, jak zbiera mi
się na płacz, przysunął się z krzesłem bliżej łóżka. Chwycił moją dłoń i lekko
ściskając ułożył ją na swoich kolanach. Zadrżałam. Od dawna nikt nie
potraktował mnie z taką czułością.
- Jeśli nie
chcesz, to nie mów – wyszeptał Chaz uśmiechając się pokrzepiająco.
- W zeszłym
tygodniu pokłóciliśmy się. Damien wyszedł z domu i wsiadł na motor – zaczęłam z
trudem opowiadać dalej – Kilka godzin później przyszła do mnie jego matka.
Powiedziała, że miał wypadek i jest w szpitalu w stanie krytycznym. Gdy tam
dotarłam, już nie żył – po moim policzku zaczęły płynąć łzy – Na pogrzebie
podeszła do mnie jego matka i powiedziała mi, że to moja wina. Wtedy wybiegłam
na ulicę.
Chester otarł łzy z mojej
twarzy. Nic nie mówił. Chyba zaczął żałować, że w ogóle zapytał, dlaczego
wbiegłam mu pod samochód.
- Jesteś
naprawdę dzielna, skoro trzymasz się po takiej tragedii – odezwał się w końcu.
- Ja ciągle
wierzę, że on żyje – wyszeptałam, gdy już powstrzymałam potok łez płynący z
moich oczu.
Bennington delikatnie odłożył
moją rękę na brzeg łóżka i posłał serdeczny uśmiech. Nagle drzwi do pokoju się
otworzyły i do środka wszedł wysoki facet z ciemnymi włosami w lekkim
nieładzie. Mój tata. Na widok Chestera zatrzymał się i wymownie na mnie spojrzał.
- Cześć, tato
– przywitałam się przyozdabiając twarz wymuszonym uśmiechem – To jest Chester.
- Dzień
dobry, panie Mason – przywitał się mój gość wstając z krzesła – Przepraszam za
to, co się stało. To ja potrąciłem pańską córkę.
Mój ojciec zmarszczył brwi i
uważnie przyjrzał się mojemu nowemu znajomemu.
- W takim
razie wynoś się stąd najlepiej i nie pokazuj mi się więcej na oczy – powiedział
surowym tonem – Mogłeś ją zabić. To przez ciebie leży teraz w szpitalu.
- Nie, tato.
To nie jego wina - wtrąciłam się – To ja
bezmyślnie wbiegłam na drogę.
- Masz szczęście
– zwrócił się do Chaza z wyraźną ulgą na twarzy.
- Ehm… Ja już
musiałbym iść – powiedział nieco zmieszany – Na razie, Lauren. Wpadnę na
dniach. Do widzenia!
Wyszedł z pokoju i zostałam sama
z tatą.
- Co mówił
doktor? – zapytał.
- Jeszcze z
nim nie rozmawiałam. Dopiero niedawno wstałam – wyjaśniłam.
- A jak się
czujesz?
- Dobrze,
tato. Trochę mi słabo, ale nie narzekam. No i ręka i noga mnie bolą –
odpowiedziałam.
- Na
szczęście tylko ręka i noga – mruknął siadając na krześle, które wcześniej zajmował
Bennington.
- Ja już mam
takie szczęście – zdobyłam się na uśmiech.
Na chwilę zapadła niezręczna
cisza. W powietrzu wciąż wyczuwałam zapach Chestera. Używał lekkich,
przyjemnych perfum. Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie, że ciągle jest w pokoju.
Z rozmyślań wyrwał mnie głos taty.
- Kim był ten
facet?
- Chester
Bennington – odparłam nieco szorstko.
Ojciec skinął głową. Nie
dowiedział się niczego nowego. Usłyszałam pukanie do drzwi, które po chwili się
otworzyły. Do pokoju wszedł doktor.
- Jak się
czujesz? – zapytał zaznaczając coś na kartce, którą ze sobą przyniósł.
- Nie jest
źle. Tylko noga mnie boli. I trochę mi słabo – po raz kolejny powiedziałam.
- To normalne
po narkozie. Po wypadku, została pani przewieziona do szpitala. Zdiagnozowano
wstrząśnienie mózgu i złamanie lewej nogi, która została zoperowana i
zagipsowana. Za sześć tygodni będzie można przyjechać zdjąć gips, a póki co to
jeszcze przez dwa dni powinna pani zostać na obserwacji. W piątek wypiszemy
panią ze szpitala – objaśnił lekarz i wyszedł z pokoju.
Przełknęłam ślinę. Na samą myśl,
że ktoś mnie kroił, robiło mi się niedobrze. Już sam zapach szpitala mnie
odpychał, a co dopiero fakt, że dobę wcześniej byłam operowana.
- Dobrze, że
skończyło się tylko na wstrząśnieniu mózgu i złamaniu – westchnął mój ojciec,
po czym zapytał ciszej – A powiedz mi, skarbie, czy zanim przyszedłem płakałaś?
- Tato, mój
chłopak nie żyje. Sądzę, że nie ma w tym niczego dziwnego – odparłam nieco
poddenerwowana.
Nagle zadzwonił telefon taty.
Odebrał, wymamrotał coś pod nosem i wpakował komórkę do kieszeni kurtki.
- Kochanie,
sprawy służbowe – wzruszył ramionami.
- Idź. Mogę
zostać sama, to przynajmniej się wyśpię – poleciłam mu.
Posłał mi przepraszający
uśmiech, po czym wyszedł. Obróciłam głowę w drugą stronę, bo przez nogę w
gipsie nie mogłam obrócić się cała. Zasnęłam po kilku minutach. Mimo, że cały
czas wcześniej leżałam w narkozie, byłam bardzo wykończona.
Mam nadzieję, że nie zanudziłam :3 Jeśli macie jakiekolwiek uwagi, to piszcie ;)
OOO, ciekawie. I pewnie Chaz z Lauren będą razem, co? Fajnie by było :D
OdpowiedzUsuńNie chciałabym zdradzać szczegółów, ale jeśli o to chodzi, to może być małe zaskoczenie :P
UsuńWow, pełen szacunek...
OdpowiedzUsuńZastanawiam się, co połączy Chaza i Lauren, bo coś na pewno będzie musiało. Podoba mi się sposób, w jaki piszesz, o ile dobrze zauważyłam, dbasz o szczegóły, a błędów chyba (?) nie zauważyłam, ale... sytuacja ze szpitalem wydaje mi się dziwnie znajoma, jakby była to kalka jednego z fanfików o LP, które miałam przyjemność czytać i komentować; ale może to być równie dobrze zbieg okoliczności.
Życzę powodzenia, dużo weny, a bloga dodaję do mojej listy czytelniczej.
PS. O nowych opowiadaniach będę informowała, ok?
W sumie to zamysł na to opowiadanie miałam już w styczniu (początkowo w ogóle nie miało być o LP, bo nie słuchałam ich tak nałogowo) Zaczęłam pisać w marcu, a inne blogi przeczytałam dopiero na początku maja, tak więc wszelkie zbieżności (jeśli takie w ogóle są) są przypadkowe :3
UsuńDziękuję za zdanie ;) I będzie mi miło, gdy będę informowana :P
Pojawił się u mnie początek nowego cyklu, zapraszam!
Usuń[Elektra's Story]
Hejka, wbijam z reklamą. Otóż mam bloga o LP :D
OdpowiedzUsuńcolors-of-my-hope.blogspot.com
Zapraszam =D
Uuu...
OdpowiedzUsuńGenialne. Mnostwo szczegolow, tak genialnie opisanych... no nic, czytam dalej :3