czwartek, 4 lipca 2013

2. If I let them go I’ll be outdone

                Obudziło mnie pukanie do drzwi. Otworzyłam oczy. Po wysokości słońca na niebie za oknem stwierdziłam, że południe już minęło.
- Wchodzić – poleciłam chrapliwym głosem, po czym ułożyłam sobie włosy na głowie.
                Do pokoju wszedł Chester. Tym razem jednak nie był sam. Towarzyszył mu jakiś mężczyzna. Miał ciemne włosy i krótką brodę. Jego oczy były duże i ciemne. Gdy się na niego patrzyło, od razu można było zauważyć lekko odstające uszy. Dla mnie było to jednak wyjątkowo urocze.
- Cześć. Wpadłem tylko zobaczyć jak się czujesz – powiedział Bennington.
- Nie narzekam, ale mogłoby być lepiej – odparłam.
- I to jest mój przyjaciel… - zaczął mówić, jednak ten mu przerwał.
- Michael Shinoda. Mike – przedstawił się ściskając moją zdrową rękę.
- Lauren Mason – rzuciłam wpatrując się w kolegę Chestera.
- Kiedy wypisują cię ze szpitala – zapytał Bennington.
- W piątek. Ale przez sześć tygodni będę musiała nosić gips – odpowiedziałam.
- No to za sześć tygodni zabieram cię gdzieś w ramach rekompensaty za to, że cię potrąciłem.
- Chaz… Mówiłam ci już, że to moja wina – westchnęłam.
                Mike zmrużył oczy i najpierw przyjrzał się swojemu kumplowi, a następnie mi. Najwidoczniej nie był wtajemniczony w całą sytuację.
- Wbiegłam mu pod samochód – wyjaśniłam ze stoickim spokojem.
- Nie spodziewałem się, że masz skłonności samobójcze – spróbował się uśmiechnąć.
- Nie chciałam się zabić – mruknęłam – Po prostu miałam swoje powody.
- Nie wnikam – Mike uniósł dłonie lekko w górę, jakby w geście obronnym.
- I jak ogólnie sobie radzisz? – zapytał Chester siadając na krześle z założonymi rękami.
- Bawisz się w jakiegoś pieprzonego psychologa? – spytałam nieco złośliwie, jednak znajomy uśmiechnął się lekko.
- Tylko chciałem wiedzieć, czy czegoś nie potrzebujesz – wyjaśnił.
- Zostawiłam moje dzieci w domu – westchnęłam ciężko.
- Dzieci? – wtrącił się Mike nieco zdziwiony.
- Telefon, laptop i słuchawki są moimi dziećmi – wytłumaczyłam – Zapomniałam, że tylko ja zwracam się tak do przedmiotów.
- A twoi rodzice kiedy przyjadą do szpitala? – zapytał Chester.
- Gdybym ja wiedziała – zamyśliłam się – Sądzę, że jeszcze dzisiaj wpadną, jak mama wróci z pracy.
- A może zadzwoniłabyś od któregoś z nas do swojego taty, czy mamy, żeby przywieźliby ci twoje potomstwo? – zaproponował Shinoda uśmiechając się pod nosem.
- Nie chcę was wykorzystywać – powiedziałam nieco onieśmielona.
- Nie ma sprawy. To nic takiego – wzruszył ramionami Chester i podał mi swój telefon.
Wpisałam z pamięci numer taty. Wcisnęłam zieloną słuchawkę i przycisnęłam komórkę do ucha. Moi nowi znajomi umilkli, by umożliwić mi porozumienie się z ojcem. Po czwartym sygnale odebrał. Dogadałam się z nim. Przystał na moją prośbę bez żadnych problemów. Oddałam telefon jego właścicielowi.
- I co? – zapytał Mike.
- Pod wieczór przyjadą moi rodzice i przywiozą mi moje dzieci, a tak póki co to nie mam nic do robienia, oprócz spania – wzruszyłam ramionami.
- Ej, możemy przecież z tobą posiedzieć – ożywił się Chester.
- Jasne, że tak – zgodził się Shinoda.
- Dzięki chłopaki, ale wy pewnie macie swoje życia i swoje problemy – odpowiedziałam – Nie musicie spędzać całego dnia z jakąś wariatką, która pakuje się pod pierwsze lepsze auto.
                Mike pochylił głowę, ale udało mi się zauważyć, jak uniósł kąciki ust w górę w czarującym uśmiechu. Chester zaśmiał się dość głośno.
- Ej, Chazy! – zawołałam udając oburzoną – Co w tym takiego śmiesznego?
- Słuchaj, kochana, rozumiem, że dbasz o nas, ale my się nigdzie nie spieszymy – wykrztusił z siebie tłumiąc śmiech.
- To wy nigdzie nie pracujecie, czy co? – zapytałam, tym razem na poważnie.
- Czekałem, aż nas poznasz – śmiał się Shinoda.
- My mamy zespół – wyjaśnił Chester.
- Co? Jaki zespół? – wypytywałam zdezorientowana.
- Linkin Park. Znasz może? – spytał Mike.
- Kojarzę ze słyszenia, ale się nie interesowałam… - zaczęłam mówić, jednak dopiero po chwili dotarło do mnie to, co powiedzieli wcześniej znajomi – O cholera… Wy jesteście z tego zespołu!
                Serce zabiło mi szybciej, gdy uświadomiłam sobie, z jakimi osobistościami mam właśnie do czynienia. Szczerze powiedziawszy, nie spodziewałam się, że mogą być gwiazdami. Wyglądali całkiem niepozornie, jak zwykli faceci.
- Bingo – uśmiechnął się Bennington.
- Boże… Nigdy się tego nie spodziewałam – wyszeptałam.
- Masz szczęście,. Że potrącił cię bożyszcze nastolatek, a nie ktoś zupełnie przypadkowy – zaśmiał się cicho brunet.
- Już nie przesadzaj – zganił przyjaciela Chester – Ale proszę cię, Lauren, nie wbiegaj już pod żadne auto, ok?
- Zobaczymy, co da się zrobić – posłałam mu ciepły uśmiech.
                Na chwilę zapadła cisza. Bardzo nienawidziłam ciszy. Gdy Bennington sprawdzał coś w telefonie, skorzystałam z okazji i przyjrzałam się Shinodzie. Koleś miał bardzo urocze rysy twarzy, których nie sposób było spotkać u innych facetów. Wygląd miał odrobinę orientalny. Całkiem tak, jakby miał azjatyckie pochodzenie. Jego nazwisko wskazywało, że mógł mieć krewnych z Japonii. Mike spostrzegł, że mu się przyglądałam, więc mrugnął do mnie i uśmiechnął się. Jeszcze jedno spojrzenia na Chestera. Gdy siedział, wydawał się jeszcze szczuplejszy. Podniósł głowę. Lekko zadrżałam, bo ujrzałam jego oczy uważnie wpatrujące się w moje. Tęczówki Chaza miały kolor bardzo ciemnego brązu, wpadającego wręcz w czerń. Wyrażały wiele emocji naraz. W źrenicach odbijały się świetlówki zawieszone na suficie. Wyłapałam tyle szczegółów, bo siedział bardzo blisko mnie. Speszyłam się, gdy uświadomiłam sobie, że dość perfidnie gapię się na znajomego. Poczułam, jak na moje policzki wpływa lekki rumieniec. Spuściłam głowę.
- Słuchaj, a jak się czujesz po śmierci… No wiesz… - odezwał się cicho.
- Zapominam – wyszeptałam.
                Ciągle jednak pamiętałam. W myślach ciągle widziałam uśmiech Damiena. Jego jasne włosy i niebieskie oczy. Po moim policzku spłynęła jedna łza, druga, trzecia…
- Hej, hej, hej… - Mike przysiadł na łóżku – Co jest?
                Bennington chwycił moją dłoń w taki sam sposób, jak podczas poprzedniej wizyty. Tego mi brakowało. Właśnie takiego drobnego gestu. Czując, jak ciepła dłoń Chestera obejmuje moją, poczułam się bezpieczniejsza. Spojrzałam na Mike’a, który był nieco zdezorientowany. Nachylił się nade mną i odgarnął niesforny kosmyk włosów, który wysunął się zza ucha i opadł na mój wilgotny od łez policzek. Zrobiło mi się nieco lżej na duchu. Mike jednak nadal siedział obok i wpatrywał się we mnie najwyraźniej oczekując wyjaśnień. Chester wciąż trzymał moją dłoń. Pociągnęłam nosem i wydusiłam z siebie:
- Mój chłopak nie żyje. Zmarł parę dni temu.
                Shinoda zrobił wielkie oczy ze zdziwienia. Otworzył usta, by coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zrezygnował i zamilkł. Jego znajomy odłożył delikatnie moją rękę na brzeg łóżka.
- Nic nie wiedziałem – wykrztusił z siebie pół Azjata.
- Bo skąd? – odparłam wycierając zewnętrzną stroną dłoni nadal mokry od łez policzek – Nie rozmawiajmy już o tym.
                Mike wstał, przeczesał palcami swoje czarne włosy i podszedł do okna. Znowu zapadła cisza. Wolałam jednak ciszę od zadawania pytań o byłego chłopaka. Postanowiłam poruszyć inny temat.
- Czemu w ogóle tu siedzicie? – zapytałam – Z jakąś idiotką, która sama ładuje się pod auto.
- Bo ta idiotka wpadła pod moje auto – uśmiechnął się Chester.
- I ta idiotka okazała się całkiem miłą osobą – wtrącił Shinoda.
- Nie wolelibyście na przykład siedzieć teraz w studiu i nagrywać piosenki, albo tworzyć nowe utwory?
- Uwierz mi, lubię tworzyć piosenki, ale to jest bardzo męczące. Trzeba czasem odpocząć – powiedział brunet przy oknie.
- Jak wyzdrowiejesz, to zabierzemy cię do studia i poznasz resztę zespołu – oznajmił Bennington.
- To naprawdę wspaniali ludzie – dodał Mike.
- Nie mogę odmówić – uśmiechnęłam się.
                Nagle zadzwoniła komórka Chestera. Ten ze skwaszoną miną odebrał. Wysłuchał rozmówcy, rzucił krótkie ,,Tak’’, po czym rozłączył się i wcisnął komórkę do kieszeni spodni.
- Spike, musimy się zbierać – oznajmił nieco niezadowolony.
                Shinoda odszedł od okna. Podwinął wyżej mankiety swojej koszuli. Zbliżył swoją twarz do mojej i pocałował mnie w czoło. Chester spojrzał na znajomego z dezaprobatą, ale mrugnął do mnie.
- Na razie, mała – powiedział otwierając drzwi.
- Do zobaczenia następnym razem – skinął ku mnie głową Mike.
                Chłopcy wyszli z pokoju. Znowu zostałam sama. Polubiłam chłopaków. Co prawda znałam ich dopiero chwilę, ale od razu znaleźliśmy wspólny język.




Wybaczcie, że tak długo, ale byłam chora, a przepisywanie czegoś mając gorączkę nie należy do najprzyjemniejszych ;) Od dzisiaj biorę się za nadrabianie zaległości :3

4 komentarze:

  1. Bardzo mi się podoba. Twoje opowiadanie czyta się przyjemnie i szybko :) Czekam na rozwój akcji ;)
    A i jak coś, to dodałam pierwszy rozdział:
    http://myshadowoftheday.blogspot.com/
    Życzę weny :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Genialne :D
    Tak lekko, jakby nigdy nic... Bardzo mi się podobają opisy, są swobodne, niezbyt kombinowane; jednym słowem, bardzo przyjemnie się to czyta. Oj, chciałabym być w takiej sytuacji, nawet z gipsem na nodze, ale byle z Linkinami. Fragment z "bożyszczem nastolatek" szczególnie mnie rozbawił. :D
    Mam chyba jedno podejrzenie, bo nie wiem czemu, ale skojarzyło mi się, że Mikey może odegrać tu poważniejszą rolę ;)
    Dużo weny, czekam z niecierpliwością na kolejny!
    S.

    OdpowiedzUsuń
  3. ZA... no tego, świetne. Nie chcę przeklinać, bo wiem, nieładnie, ale naprawdę, tylko to słowo może teraz określić, jak bardzo świetne jest Twoje opowiadanie. Czekam na następny, no już nie mg się doczekać xD

    OdpowiedzUsuń
  4. Ojej, tak to leciutko, przyjemnie opisane... Fajnie sie to czyta :-) naprawde dzieki za reklame u mnie, mam co czytac, pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń