poniedziałek, 29 lipca 2013

5. And all of the ghouls come out to play

                Gdy zdjęli mi gips, w końcu poczułam się wolna. Przez poprzednie sześć tygodni byłam od nieco prawie całkowicie zależna. Jakakolwiek propozycja wyjścia ze znajomymi musiała być od razu odrzucana z powodu gipsowego przyjaciela. Szczerze mówiąc, miałam już go dość. Przez niego musiałam też wszędzie chodzić o kulach, co było dość irytujące i męczące.
                Z Chesterem gadałam kilka razy przez telefon. Nasze rozmowy były jednak krótkie, bo albo ja, albo on nie mieliśmy zbyt wiele czasu na pogawędki. Musiał załatwiać jakieś ważne sprawy związane z zespołem. Umówiliśmy się, że gdy już pozbędę się gipsu zabierze mnie do studia. Chodziło też o to, żebym nie miała problemów z nadrobieniem tematów, które klasa przerabiała podczas mojej nieobecności oraz abym dała radę pouczyć się na nadchodzące egzaminy. Trochę mi to nie pasowało, bo bardzo chciałam spotkać się z Chesterem i z Mikiem, ale sam Bennington uparł się i stwierdził, że nie chce, żebym miała przez niego problemy. W sumie to nawet miłe, że się o mnie troszczył.
                Wróciłam ze szpitala i od razu zadzwoniłam do Chaza powiadamiając go o tym, że możemy już się spotkać. Nie musiałam czekać długo. Po godzinie podjechał pod mój dom czarnym mercedesem. Gdy tylko zobaczyłam go przez okno w pokoju, wcisnęłam komórkę do kieszeni spodni, które w końcu mogłam założyć i prawie wybiegłam z domu rzucając po drodze krótkie ,,Wychodzę’’ mamie, która krzątała się po kuchni. Podeszłam do samochodu uśmiechając się na samą myśl, że zaraz spotkam się z Chesterem. Otworzyłam drzwi auta i usiadłam obok znajomego. Spojrzałam na niego. Nie zmienił się ani trochę przez te sześć tygodni. Posłałam mu ciepły uśmiech, a on odwdzięczył go tym samym.
- Gotowa? – zapytał.
- A jakże – odparłam najspokojniej, jak potrafiłam.
                Gdy tylko odjechaliśmy spod mojego domu, Chester włączył radio, a z głośników popłynęła ballada w wykonaniu Led Zeppelin.
- Myślałam, że słuchacie swoich piosenek – odezwałam się.
- Wystarczy nam to, co śpiewamy na koncertach – zaśmiał się.
                Oparłam głowę o szybę i przyglądałam się samochodom jadącym obok nas. Wokół czuć było zapach Chestera. Uwielbiałam perfumy, których używał. Zerknęłam na niego. Cicho pogwizdywał do piosenki wystukując rytm na kierownicy. Dobry humor mu minął, gdy utknęliśmy w korku. Dość szybko jednak znaleźliśmy się bardzo blisko skrzyżowania. Po jakimś czasie w końcu dotarliśmy na miejsce. Chester wyłączył radio i wyciągnął kluczyki ze stacyjki. Wysiedliśmy z auta. Zamknął samochód i oboje weszliśmy do wysokiego budynku. W holu było niesamowicie jasno. Bennington pokazał recepcjonistce gestem, że idziemy do góry. Weszliśmy do windy, z której wysiedliśmy dopiero na ósmym piętrze. Po krótkim spacerze po korytarzu, w końcu dotarliśmy pod właściwe drzwi. Chazy mocno nacisnął klamkę. Drzwi otworzyły się z hukiem.
- Wróciłem! – zawołał wchodząc do pokoju.
                Przekroczyłam próg i zamknęłam za sobą dość brutalnie potraktowane przez znajomego drzwi. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Przy wielkim oknie po przeciwnej stronie stało duże biurko, przy którym pracował Mike. Pisał coś w swoim notatniku. Po prawej stronie na kanapie siedział wysoki facet z lokami na głowie, a obok niego niski koleś z azjatyckimi rysami twarzy. Mike uniósł głowę odrywając wzrok od swoich notatek. Odwrócił się z uśmiechem na twarzy, po czym podszedł do mnie pospiesznie i uścisnął po przyjacielsku.
- Już myślałem, że się nie zobaczymy – powiedział, po czym odsunął się o krok do tyłu i uważnie zlustrował mnie wzrokiem – Nie masz już gipsu.
- Wreszcie nie wyglądam jak kaleka – zaśmiałam się cicho.
- Chłopaki, to jest Lauren Mason – przedstawił mnie Chester pozostałym członkom zespołu.
- Brad Delson – uniósł dłoń w górę mężczyzna z afro na głowie, po czym wskazał na swojego znajomego siedzącego obok niego – A to jest Joe Hahn.
- Mr Hahn – odezwałam się przypominając sobie wcześniejsze słowa Chestera.
- I już cię lubię – klasnął w dłonie Azjata.
- Usiądziesz sobie? – zapytał Mike wskazując krzesło przy biurku, na którym wcześniej siedział.
                Skorzystałam z jego propozycji i nieśmiało zajęłam wskazane miejsce. Ze spokojem przypatrywałam się Chesterowi, który wyciągał z kieszeni jakieś kartki i układał je na stoliku stojącym przy drzwiach.
- Gdzie Rob i Phoenix? – zapytał.
- Poszli skoczyć po piwo – odparł Shinoda, po czym zwrócił się do mnie – Pijesz?
- Mam siedemnaście lat – odpowiedziałam uświadamiając mu, że nie powinnam pić alkoholu.
- Daj spokój. Jak raz się napijesz, to nic się chyba nie stanie – zaśmiał się Chester.
- Wiem, że będziecie nalegać, więc chyba muszę przystać na waszą propozycję – zgodziłam się.
- Ale przyznaj, że ci to pasuje – powiedział Mike opierając się rękami o biurko.
- Nie będę zaprzeczać – mrugnęłam do niego.
- A co robiłaś przez te sześć tygodni? Dziewczyno, myślałem, że już się w ogóle nie zobaczymy – odezwał się nie odrywając ode mnie wzroku.
- Musiałam nadrobić szkolne zaległości i jakoś się pozbierać po tym wszystkim – odparłam wzruszając ramionami.
- Chester, jak mogłeś? – mruknął Joe.
- Co znowu? – westchnął Bennington zajmując miejsce na kanapie pomiędzy przyjaciółmi.
- Rozjechałeś dziewczynę – odparł krótko spoglądając na niego znacząco.
- Nie rozjechał mnie. Sama wbiegłam na drogę – wyjaśniłam uśmiechając się.
- Samobójstwo? – dopytywał się Azjata robiąc wielkie oczy ze zdziwienia.
- Uwierzysz, że nie? Po prostu miałam… Chwilę słabości.
- No cóż, on w chwilach słabości je, więc… - wtrącił się Brad, jednak został uciszony przez Mr Hahna za pomocą mocnego ciosu łokciem w jego brzuch.
                Wybuchłam szczerym śmiechem. Nigdy nie spodziewałam się, że członkowie zespołu mogą być tak szurnięci. Dobry nastrój udzielił się każdemu i po chwili nawet Joe, który do tej pory siedział z poważną miną, podśmiewał się pod nosem. Gdy się uspokoiliśmy, spojrzeliśmy na drzwi, przez które do pokoju weszło dwóch dość wysokich mężczyzn niosących torby z zakupami. Jeden z nich, ten, który miał dłuższe włosy, gdy odłożył bagaż na stolik przy oknie, chciał usiąść na kanapie, ale jego wzrok przykuła moja postać. Przyjrzał mi się uważnie marszcząc czoło.
- Lauren, to jest Rob – powiedział Chester widząc zaistniałą sytuację.
                Mężczyzna pokonał dwa kroki, by znaleźć się obok mnie i uścisnął serdecznie moją dłoń.
- Miło mi – uśmiechnął się, po czym usiadł na kanapie obok Mr Hahna.
- A to jest Phoenix – dodał jeszcze Mike wskazując na ostatniego członka zespołu, który mocował się z reklamówką.
- Cześć Lauren! – zawołał nawet się nie odwracając – Ładne imię.
                Wszyscy obserwowaliśmy jego poczynania z nieznośną torbą. W końcu się z nią uporał i podał każdemu po puszce piwa. Ostrożnie otworzyłam ją tak, jak zrobiła to reszta i wypiłam dwa spore łyki. Już kilka razy piłam z Damienem, więc alkohol nie był mi obcy. Gawędząc o pogodzie z innymi, opróżniłam całą puszkę, dlatego razem z Chesterem i Robem sięgnęłam po następną.
- Widzę, że się rozkręcasz – zaśmiał się Mike.
- Jak szaleć, to szaleć – uśmiechnęłam się, po czym upiłam kolejny łyk.
- Tylko wiesz… Mamy też czystą w zanadrzu – zadziornie uniósł brew – Jeśli wiesz, o co mi chodzi.
- Lubię wszystkiego próbować – powiedziałam nieco śpiewnym tonem. Czułam się trochę lżej, niż jeszcze godzinę wcześniej.
                Kolejna puszka została opróżniona. Joe wstał z kanapy i podszedł do szafki  znajdującej się obok biurka. Wyciągnął z niej zestaw kieliszków. Każdemu dał po jednym i sięgnął po butelkę wódki ze stołu.
- Rozumiem, że też chcesz – uśmiechnął się do mnie Azjata. Nie czekając na moją odpowiedź, napełnił kieliszek i postawił go na biurku przede mną.
- No to co? Do dna – powiedział Chester, gdy już wszyscy mieli nalany alkohol.
                Wypiłam wódkę, która spływając po moim gardle zostawiła drażniący smak w ustach. Skrzywiłam się i przymknęłam oczy. Na ratunek pospieszył mi Mike, który podał małą butelkę z sokiem jabłkowym, którego wypiłam kilka łyków. Momentalnie zrobiło mi się ciepło i poczułam, że na moje policzki wpływają rumieńce. Zgodziłam się na drugą rundę, trzecią… Potem zupełnie straciłam rachubę. Nigdy w życiu nie poniosło mnie tak bardzo. Alkohol sprawił, że zaczęłam bez skrępowania opowiadać chłopakom o całym moim życiu. Wygadałam im nawet kilka najskrytszych sekretów. Zapomniałam też, że powinnam wracać do domu, a wszyscy byli pijani. Śmiałam się głośno, mówiłam dużo i nawet zdarzyło mi się flirtować z Shinodą, do czego raczej nie posunęłabym się, gdybym była trzeźwa. Po którejś z rzędu kolejce zrobiło mi się niedobrze, więc wyszłam z dusznego pokoju. Razem ze mną poszedł Mike, który zaprowadził mnie na balkon jednego z pokoi. Powietrze na zewnątrz było niesamowicie czyste i świeże. Podeszłam do barierki i lekko się za nią wychyliłam, by w dole ujrzeć jeżdżące po ulicach miasta auta robiące sporo hałasu, który w ogóle nie docierał na ósme piętro. Oparłam się o balustradę i spojrzałam na pogrążone w ciemnościach miasto. Mike stanął obok mnie. Mimo panujących wokół ciemności, kątem oka wyraźnie widziałam jego postać. Odwróciłam się tak, by mieć go na wprost siebie. Wyciągnął z kieszeni spodni paczkę papierosów z zapalniczką.
- Chcesz jednego? – zaproponował.
                Wzięłam z jego rąk paczkę i wyciągnęłam papierosa. Pomógł mi zapalić i już po chwili wdychałam duszący dym.
- A ty? – zapytałam patrząc na niego znacząco.
- Nie powinienem palić – wzruszył ramionami.
- A coś się stanie gdy zapalisz?
- Wątpię, ale lepiej nie ryzykować – odparł spokojnie opierając się o barierkę.
- To dlaczego nosisz paczkę w kieszeni?
- Czasem trzeba w jakiś sposób pozbyć się zbędnych emocji.
- Ryzykujesz – mruknęłam cicho, a on tylko się uśmiechnął.
                Spojrzał na mnie mrużąc oczy, po czym wyciągnął z moich ust papierosa i sam zaciągnął się dymem.
- Nie jesteś chyba zła? – zapytał wypuszczając z ust szarą chmurę dymu.
                Przyglądałam mu się z boku. Gdy byłam pijana, wydawał mi się jeszcze bardziej uroczy, a przede wszystkim przystojny. Zauważył, że na niego patrzyłam. Wyrzucił niedopałek na posadzkę i przydepnął go butem. Skierował wzrok na moją twarz. Chciałam się odwrócić i odejść, jednak nagle, poczułam usta Shinody na swoich. Gdybym była trzeźwa, z pewnością bym zaprotestowała. Wtedy jednak pozwoliłam mu, by mnie całował, a nawet sama odwzajemniałam jego pocałunek. Poczułam, jak obejmuje mnie ramieniem. Wplotłam palce w jego włosy z każdą chwilą przyciągając go coraz mocniej do siebie. Gdy zaczęło brakować mi tchu, odsunęłam się od niego na kilka centymetrów i spojrzałam prosto w jego brązowe, błyszczące oczy. Mike nagle mocniej mnie chwycił i jednym, szybkim ruchem uniósł w górę. Zaśmiałam się głośno, lekko odchylając głowę do tyłu. Zaniósł mnie do środka, byśmy po chwili wylądowali na kanapie. Nie mogłam się poruszyć, bo Shinoda wręcz przygwoździł mnie swoim ciężarem. Nie powiem jednak, że mi się to nie podobało. Moje serce biło przyspieszonym rytmem, a oddech miałam nierówny. Obserwowałam z dołu, jak mój znajomy rozpinał swoją koszulę, która kilka sekund później wylądowała na ziemi. Nachylił się nade mną i delikatnie musnął swoimi ustami moje. Swoimi długimi palcami dobrał się do guzików mojego ubrania. Chciałam mu pomóc, jednak drzwi do pokoju się otworzyły, a ktoś wszedł do środka. Zamarliśmy w bezruchu.
- Szukałem was – usłyszałam spokojny głos Brada. Odetchnęłam z ulgą, bo w głębi ducha spodziewałam się Chestera, a nie chciałam, żeby widział, co robiłam z jego najlepszym przyjacielem.
                Shinoda zsunął się ze mnie. Chwycił koszulę leżącą na ziemi i ubrał ją na siebie nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi.
- Tak? – zapytał cicho podchodząc do znajomego.
- Wszyscy się o was pytają. Zniknęliście– powiedział Brad co chwilę na mnie zerkając.
                Zorientowałam się, że wciąż leżę na kanapie w rozpiętej do połowy koszuli. Podniosłam się więc i nieco speszona zapięłam ubranie.
- Wróćcie niedługo, bo inaczej Chester nie będzie zbyt zadowolony – dodał Delson odwracając się i wychodząc z pokoju.
- Chodź, Lauren – polecił mi Shinoda.
                Chwycił delikatnie moją dłoń, czego zupełnie nie spodziewałam się z jego strony. Wyszedł na korytarz lekko ciągnąc mnie za sobą. Poszliśmy do pokoju, w którym nadal siedzieli pozostali. Nagłe pojawienie się mnie i Mike’a wzbudziło podejrzenia innych, ale wyjaśniłam, że byłam na balkonie zapalić. Po dobrej godzinie rozmów zrobiłam się zmęczona. Zasnęłam więc na kanapie opierając głowę na kolanach Shinody.

Tym razem trochę inaczej. Sama jednak nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć. 
Następny rozdział już mam napisany w połowie, więc pojawi się niedługo ;)

sobota, 13 lipca 2013

4. Farewell to the fairground

                Gdy otworzyłam oczy, promienie słoneczne wpadające przez okno padały na białą pościel. Wokół panował niezwykły spokój. Aż zachciało mi się wstać i pójść na krótką przechadzkę, ale nadal byłam podłączona do kroplówki, a nogę miałam w gipsie, co uniemożliwiało mi nawet obrócenie się w miejscu, a co dopiero spacer po szpitalu. Czułam się już dobrze. Nic mnie nie bolało. Dobijał mnie jedynie fakt, że miałam jeszcze sześć tygodni męczyć się z gipsem.
                Chwyciłam telefon leżący obok poduszki. Poprzedniego dnia wyciszyłam go, żeby nikt mnie nie budził, gdy będę spała. Zdziwiłam się nieco na widok komunikatu na ekranie komórki, który mówił, że mam cztery nieodebrane połączenia od nieznanego numeru i kilka nieodczytanych wiadomości. Prawie wszystkie smsy były od moich znajomych, którzy pytali się oczywiście o moje samopoczucie i życzyli powrotu do zdrowia. Jedynie ostatnia wiadomość była od tego samego nieznanego numeru i brzmiała: ,,Lauren, co jest? Napisz mi chociaż, czy wszystko jest w porządku. Chaz’’. Nie czekając, natychmiast zadzwoniłam na jego numer. Po kilku sygnałach odebrał.
- Chester, przepraszam, że nie odbierałam, ale… - zaczęłam się tłumaczyć, jednak mi przerwał.
- Zaraz przyjadę. Czekaj na mnie – rzucił pospiesznie, po czym rozłączył się bez pożegnania.
                Odłożyłam telefon. Ucieszyłam się, że odwiedzi mnie Bennington. W tamtej chwili chciałam jedynie kogoś obok siebie. Kogoś, komu mogłabym zaufać. Kogoś, komu mogłabym się wyżalić. Zanim mój znajomy przyjechał, zjadłam jeszcze śniadanie przyniesione przez pielęgniarkę. Gdy byłam już w miarę najedzona, odpisałam na kilka smsów od znajomych. Chwilę po tym otworzyły się drzwi i pokoju stanął zdyszany Chester. Tego dnia ubrał jasny t-shirt. Zauważyłam też brak okularów i większy zestaw rzemyków na nadgarstkach. Policzki miał lekko zaczerwienione z pewnością od szybkiego marszu.
- Już się martwiłem, że coś się stało – wydyszał podchodząc do mnie i chwytając moją dłoń.
- Chazy… - westchnęłam – Po prostu miałam wyciszony telefon. Nie wiem, czym tak się przejmujesz.
- Słuchaj, polubiłem cię i nie chciałbym, żeby coś ci się stało. Znowu – odparł lekko się uśmiechając – I jeszcze jedno… Jeśli uraziłem cię tym, co wczoraj zrobiłem, to naprawdę przepraszam.
- Nie masz za co – mimowolnie uniosłam kąciki ust w górę.
- Bo wiesz… Potem w domu myślałem, że może… że może ciągle myślisz o… no wiesz – zaczął się nerwowo tłumaczyć.
- Nie, Chester – odparłam krótko – Damiena już nie ma. Proszę, nie rozmawiajmy o nim.
                Po raz kolejny w moich oczach zebrały się łzy. Bennington widząc to, przybliżył się do mnie i otarł jedną kroplę spływającą po moim policzku.
- Nie chciałem, żebyś płakała – wyszeptał łagodnie.
                Spojrzałam mu prosto w oczy. Tym razem wydawały się nieco jaśniejsze, nabrały bardziej orzechowej barwy. Źrenice miał rozszerzone i także wpatrywał się we mnie. Chciałam tylko, żeby ta chwila trwała wiecznie. Chester jeszcze bardziej zbliżył swoją twarz do mojej. Jego usta znajdowały się kilka milimetrów od moich. Tę niezwykle intymną chwilę przerwał doktor, który bezceremonialnie otworzył drzwi i wszedł do pokoju. Bennington momentalnie odsunął się ode mnie. Spuścił głowę i zajął się poprawianiem swojej koszulki. Lekarz spojrzał na nas z dezaprobatą.
- Może pani już dzisiaj wracać do domu, ale ktoś musi panią odebrać – oznajmił gburowatym tonem.
- Ja mogę ją zawieźć – zaoferował Chester unosząc głowę.
- Przykro mi, ale to musi być ktoś z rodziny – powiedział sucho doktor i jak zwykle coś zanotował – Zaraz przyjdzie pielęgniarka i odłączy pani kroplówkę.
                Wyszedł z pokoju. Niecałe dziesięć sekund później pojawiła się młoda kobieta, która gawędząc ze mną, powoli odklejała plaster na moim nadgarstku. Gdy wyciągała z mojego ciała igłę, Chester odwrócił wzrok. Ja zaś przyglądałam się wszystkiemu ze stoickim spokojem. Kobieta pożegnała się ciepłymi słowami i wyszła. Zadzwoniłam po tatę. Powiedział, że przyjedzie po mnie za godzinę.
- Chester, pomógłbyś mi wstać? – poprosiłam. Ten w odpowiedzi skinął głową.
                Odrzuciłam kołdrę na bok i powoli się podniosłam opierając ręce na brzegu łóżka. Opuściłam nogi na podłogę. Zakręciło mi się w głowie, ale to mnie nie zraziło. Mocno chwyciłam ramię znajomego. Ten podpierając mnie pomógł mi wstać z miejsca. Sięgnął po kule ortopedyczne, które stały oparte o łóżko i podał mi je. Gdy już się na nich podparłam, westchnęłam ze spokojem.
- Wreszcie trochę ruchu – mruknęłam – Odprowadzisz mnie do łazienki?
- Jasne – uśmiechnął się – Doczłapiesz się tam?
- Wczoraj mi się udało, a byłam sama. Teraz też powinno się udać – zaśmiałam się.
                Powoli stawiałam kroki. Spacer do celu był zarówno długi, jak i męczący. Chester pomagał mi, gdy lekko się potykałam. W końcu jednak dotarłam do toalety. Znajomy poczekał przed wejściem. Odświeżyłam się, odpoczęłam chwilę i wyszłam. Wiedziałam, że powinnam się wykąpać, ale byłam tak wykończona, że zdecydowałam się zrobić to w domu. Miałam na sobie piżamę. Postanowiłam wracać w niej do domu. Wyglądała na normalne, codzienne ubranie, a ja nie miałam ani siły, ani ochoty się przebierać.
                Na korytarzu wymieniłam kilka zdań z Chazem. Powoli zmierzaliśmy w stronę mojego pokoju, do którego dotarliśmy po męczącym spacerze. Na moją prośbę spakował wszystkie rzeczy do torby, którą miałam położoną w rogu pomieszczenia.
- Nie przebierzesz się? – zapytał.
- Nie mam siły, a nie chcę posuwać się do tego, by prosić cię o to, żebyś mnie przebrał – uśmiechnęłam się.
                Chester usiadł obok mnie na łóżku. Westchnął i spojrzał na mnie dość przenikliwie. Nie miałam pojęcia, o co mu chodzi. Od początku wizyty zachowywał się inaczej, niż zwykle.
- Jeszcze raz przepraszam za to, że cię potrąciłem – odezwał się cicho.
- Rozmawialiśmy na ten temat już kilka razy – mruknęłam – To moja wina.
- Lauren, nie możesz zrzucać ciągle winy na siebie – powiedział z wyrzutem.
- Ale to naprawdę tylko i wyłącznie przeze mnie. Nie pomyślałam, że przez ulice może jechać auto – próbowałam mówić spokojnym tonem – Ty po prostu znalazłeś się w niewłaściwym miejscu, w niewłaściwym czasie.
- A może właściwym? – spytał łagodnie.
- Dlaczego?
- Bo gdybym nie jechał wtedy tą ulicą, nie poznalibyśmy się – odparł posyłając mi uroczy uśmiech.
- Faktycznie – zaśmiałam się cicho – Ale gdybym ja nie wbiegła na ulicę, też byśmy się nie spotkali.
- Jak myślisz, to przypadek, czy przeznaczenie? – zapytał wpatrując się we mnie.
- Czy to ważne? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie i przysunęłam się bliżej Chaza.
- W sumie to nie – mruknął uśmiechając się – Obojętne, czy to przez przypadek, czy to było zaplanowane z góry i tak cieszę się, że cię poznałem.
- Ja też się cieszę, Chazy. Nawet nie wiesz jak bardzo.
                Chester nagle mnie przytulił. Objął mnie ramionami, ale zrobił to lekko. Pewnie dlatego, że wiedział, że jestem jeszcze trochę poturbowana po tym wypadku. Wtuliłam się w ramię mężczyzny.
- I proszę cię o jedno… - powiedziałam, a mój głos był tłumiony przez ciało Chaza – Nie obwiniaj się o to. Nie chcę, żebyś się martwił.
- Jasne, Lauren – odpowiedział głośno i wyraźnie.
                Gdy wypuścił mnie z objęć, ponownie się uśmiechnęłam, po czym zwróciłam się do Chestera:
- Chyba już pora, żeby się szykować.
                Wziął moje rzeczy z pokoju i wyszliśmy do poczekalni. Posadził mnie na krześle i zagadał do recepcjonistki. Ta jednak nie chciała wydać wypisu, więc zrezygnowany zajął miejsce obok mnie.
- Szkoda, że nie jestem młodszy – westchnął – Mógłbym udawać twojego brata. W sumie to oboje mamy ciemne włosy.
- Spokojnie. Zaczekam na tatę – zaśmiałam się.
- Twojego tatę też mógłbym udawać gdybym był trochę starszy… - kombinował po cichu – Ale wolę tę pierwszą opcję.
- Chester, proszę cię – powiedziałam nieco rozbawiona.
                Na korytarzu zjawił się mój tata. Podszedł do mnie spokojnym krokiem i przywitał się ze mną ciepło. Wymienił uścisk dłoni z Benningtonem. Zabrał od niego moje rzeczy, odebrał od recepcjonistki wypis, a następnie wszyscy wyszliśmy ze szpitala. Chaz podpierał mnie ramieniem, gdy wychodziłam z budynku oraz gdy przechodziłam na parking. Dotarłam do samochodu taty i samodzielnie się do niego wpakowałam, co zajęło mi dość dużo czasu. Było mi bardzo niewygodnie.  Zanim zamknęłam drzwi auta, spojrzałam na Chestera. Mrugnęłam do niego.
- Zadzwoń – powiedziałam cicho. Ten tylko się uśmiechnął i skinął głową.
                Mój tata również wsiadł do samochodu.
- No to jedziemy do domu – oznajmił.
                Pokiwałam do znajomego, który w odpowiedzi również uniósł dłoń w górę. Gdy wyjeżdżaliśmy z parkingu, odwróciłam się do tyłu. Bennington stał z głową uniesioną w górę. Patrzył w niebo lekko kołysząc się do przodu i do tyłu.

                W domu było nadzwyczaj cicho. Zapomniałam już jak to jest być u siebie. Czułam przyjemny zapach drewna zmieszany z zapachem farby na ścianach. Miła odmiana w porównaniu do okropnego szpitalnego zapachu. Od razu po powrocie weszłam do swojego pokoju, który na szczęście znajdował się na parterze. Wzięłam ubrania z szafki i poszłam do łazienki. Z trudem zdjęłam piżamę, spięłam włosy i odkręciłam kran w wannie. Po chwili sprawdziłam palcami temperaturę wody. Idealna. Zakręciłam kurek. Wpakowałam się do wanny. Brakowało mi kąpieli. Leżenie w szpitalu wcale nie jest takie przyjemne. Zwłaszcza, jeśli na nodze ma się cholerny gips, który uniemożliwia normalne funkcjonowanie. Umyłam włosy, które straciły świeżość i przestały się układać. Wytarłam się szorstkim ręcznikiem. Ubrałam się na szczęście bez większego trudu. Byłam zmuszona założyć spódniczkę w kwiatowe wzory, bo ze spodniami mógłby być problem.

                Udałam się do swojego pokoju. Normalnie rzuciłabym się na łóżko, ale mój gips na nodze skutecznie mi to utrudniał. Usiadłam przy biurku i chwyciłam komórkę, która leżała na nim razem z pozostałymi rzeczami ze szpitala. ,,Chester, zadzwoń…’’ – błagałam w myślach. Telefon jednak milczał.

Osiem razy musiałam poprawiać ten rozdział, ale w końcu udało mi się napisać coś zadowalającego. Mam też dylemat co do następnego, bo nie wiem, czy może być taki długi, jaki jest, czy może też podzielić go na dwa krótsze. Jeszcze się nad tym dokładnie zastanowię :3
Chciałabym też podziękować za wszystkie komentarze. Naprawdę miło mi czytać Wasze opinie. Dzięki! ;)

środa, 10 lipca 2013

3. Memories consume like opening the wound

                Moi rodzice przyjechali wieczorem. Przywieźli do szpitala moje słuchawki, laptop i telefon. Oczywiście nie ominęły mnie pytania o samopoczucie, czy o termin zdjęcia gipsu. ,,Jeśli ktokolwiek mnie jeszcze raz o to zapyta, to przysięgam, zabiję’’ – pomyślałam, gdy chyba po raz setny opowiadałam jak się czuję. Rodzina nie zabawiła u mnie zbyt długo. Nie wiem, dlaczego musieli tak szybko odjeżdżać. W każdym razie tłumaczyli się, że muszą pozałatwiać jakieś ważne sprawy, w co zbytnio nie wierzyłam, bo kto normalny robi to o dwudziestej? W każdym razie pojechali sobie, a ja po raz kolejny zostałam sama. Z trudem sięgnęłam po torbę z laptopem, która leżała na krześle obok łóżka. Nie byłam jednak w stanie przenieść jedną ręką komputera, więc poddałam się i chwyciłam telefon leżący na stoliku nocnym. Wymieniłam kilka smsów z znajomą ze szkoły, aż w końcu założyłam słuchawki i zaczęłam słuchać muzyki. Obserwowałam kątem oka ciemne niebo za oknem. Miałam już dosyć leżenia w szpitalu. To było naprawdę męczące. Nie mogłam się nawet obrócić na bok, by spokojnie zasnąć. Musiałam jeszcze jednak wytrzymać jakoś te sześć tygodni męcząc się z gipsem. Gdy skończyłam słuchać ostatnią piosenkę z mojej listy, zdjęłam słuchawki i odłożyłam telefon. Zaraz potem usłyszałam pukanie do drzwi. Rzuciłam ciche ,,Proszę wejść’’. Do pokoju wszedł Chester, a zaraz za nim Mike.
- To już trzeci raz dzisiaj – zaśmiałam się.
- Nigdy za wiele – odparł Bennington obdarzając mnie zniewalającym uśmiechem – Nie przeszkadzamy ci? Trochę już późno…
- Jasne, że nie. Przespałam pół dnia, więc nie mam prawa być zmęczoną – odpowiedziałam uprzejmie.
- Załatwiliśmy kilka spraw związanych z zespołem i postanowiliśmy wpaść zobaczyć co u ciebie. No i Spike bardzo chciał się z tobą widzieć.
                Na policzki Shinody wpłynął lekki rumieniec, ledwie zauważalny, jednak dość dobrze widoczny z mojej perspektywy. Spuścił głowę w dół unosząc kąciki ust. Nawet nie spodziewałam się, że ktokolwiek, a zwłaszcza ktoś taki jak Mike będzie chciał się ze mną zobaczyć.
- Co robisz tutaj sama? – zapytał nagle Chester przerywając niewygodną ciszę, która zapanowała.
- Śpię – odparłam krótko – Rodzice przywieźli mi laptopa, ale nie mogę po niego sięgnąć.
                Brunet bez słów wyciągnął komputer z torby i położył go na stoliku nocnym razem z ładowarką. Następnie zajął swoje stałe miejsce pod oknem.
- I jak się czujesz? – zapytał.
- Jakieś dwie godziny temu przyrzekłam sobie, że zabiję każdego, kto mnie o to spyta – westchnęłam spokojnie – Ale nie bój się. Ciebie to nie spotka.
- Czy ty mi grozisz? – zaśmiał się Shinoda.
- Wcale nie! Nie mam zamiaru cię zatłuc – uniosłam zadziornie jedną brew w górę.
- Nie wierzę, że taka ładna dziewczyna byłaby w stanie cokolwiek mi zrobić.
- Nie wiesz, do czego jestem zdolna – puściłam do bruneta oko.
                Rozmawialiśmy jeszcze dobre dwie godziny. Głośno się śmialiśmy, żartowaliśmy ze wszystkiego. Gdy zegar wskazał dwunastą, do pokoju przyszedł doktor. Zganił nas za to, że hałasowaliśmy i polecił chłopakom wracać do domu. Niechętnie wyszli zostawiając mnie samą. Znowu poszłam spać. Co innego miałam do roboty?

                Obudziłam się o szóstej rano. Sięgnęłam po laptopa leżącego na stoliku. Na szczęście przenośny router z internetem miałam już podłączony do komputera. Sprawdziłam kilka portali społecznościowych, z których nie korzystałam już chyba ponad tydzień. W zasadzie to od czasu śmierci Damiena prawie  w ogóle nie używałam laptopa. Na skrzynce mailowej miałam pełno wiadomości od znajomych i, o dziwo, od nauczycieli. Odpisałam na kilka metodą kopiuj-wklej. Na Facebooku nie było nikogo, z kim mogłabym popisać. No tak… W końcu godzina była wczesna i większość jeszcze spała lub szykowała się do szkoły.
                Nie mając nic ciekawego do robienia, założyłam słuchawki, które podłączyłam do komputera i zaczęłam oglądać jakiś film. Gdy się skończył, było piętnaście po ósmej. W pewnym momencie usłyszałam ciche pukanie do drzwi.
- Proszę – zawołałam chrypliwym głosem.
                Chester? Mike? Serce zabiło mi szybciej na myśl o nich. Bardzo chciałam się z nimi spotkać. Naprawdę umilali mi czas, który spędzałam w szpitalu. Miałam przynajmniej z kim porozmawiać, pośmiać się. Lekko uniosłam się na łóżku niecierpliwie wyczekując chłopaków. Moje rozczarowanie było ogromne, gdy okazało się, że do pokoju wszedł doktor. To przecież logiczne. Mike i Chaz mają swoje zajęcia i z pewnością nie chciało im się wstawać wcześnie, żeby od rana mnie odwiedzać. Westchnęłam trochę podirytowana. Ułożyłam się na łóżku najwygodniej, jak mogłam, bo ten cholerny gips na nodze nie pozwalał mi położyć się tak, jak chciałam. ,,Tylko sześć tygodni’’ – pomyślałam zaciskając zęby. Pozycja, w której się znalazłam okazała się jednak wyjątkowo niewygodna. Spojrzałam na doktora, który coś mówił, jednak ja nie zwracałam na niego uwagi. Zrozumiałam jedynie ostatnią część jego wypowiedzi. Po prostu zapytał o samopoczucie. Jak zwykle zresztą. Odpowiedziałam najmilej, jak tylko potrafiłam, a on zanotował coś na swojej kartce. Już miał wychodzić, gdy zatrzymał się i oznajmił:
- Od jakiegoś czasu na korytarzu siedzi jakiś mężczyzna i czeka, aż się pani obudzi. Poprosić go tutaj?
                Skinęłam potwierdzająco głową. Doktor wyszedł. Wiedziałam już, kto zaraz mnie odwiedzi. Moje przeczucie się sprawdziło i po chwili w pokoju pojawił się Chester. Na jego widok uśmiechnęłam się. Chaz podszedł do mnie spokojnie.
- Dzień dobry, słońce – przywitał się szeptem, po czym pocałował mnie delikatnie w czoło.
                Odsunął się ode mnie na krok, by zająć swoje miejsce na krześle, jednak od razu zauważył, że leżę w niezbyt wygodnej pozycji. Zmarszczył brwi i przyjrzał się mi.
- Pomóc ci? – zapytał kierując wzrok na moją twarz.
                W odpowiedzi skinęłam głową. Chester nachylił się nade mną, wsunął jedną rękę pod moje plecy, a drugą pod moje kolana. Uniósł mnie lekko w górę i ułożył mnie w nieco innej pozycji, która okazała się o wiele wygodniejsza. Uśmiechnął się do mnie, po czym usiadł na swoim krześle.
- Lepiej? – zapytał.
- O wiele. Dlaczego dzisiaj tak wcześnie przyjechałeś?
- Nie mogłem usiedzieć w domu – wzruszył ramionami.
- A Mike?
- Zostawiłem gnojka w studiu.
- Myślałam, że się lubicie…
- No jasne, że się lubimy. Mike to mój przyjaciel – wyjaśnił spokojnie.
- Bo wiesz, jak to zabrzmiało – powiedziałam cicho – A reszta zespołu nie jest zła, że ciągle do mnie przyjeżdżasz?
- Jasne, że nie. Teraz zresztą każdy zajmuje się czymś innym, więc nawet pewnie nie zauważają, że znikam co jakiś czas.
- Piszesz piosenki? – zapytałam nagle.
- W zasadzie to prawie wszyscy piszemy. Głównie jednak ja i Mike. Teraz próbuję coś wymyślić, ale mam wyjątkowo uparte myśli.
- To znaczy?
- To znaczy, że wszystko, co próbuję napisać krąży wokół jednego schematu i nie jestem w stanie wymyślić niczego nowego.
- A Mike?
- Też próbuje coś wymyślić i całkiem nieźle mu to idzie, ale on uważa, że wszystko jest do niczego – westchnął Chester.
- A kto jeszcze jest w zespole?
- Brad, Rob, Phoenix i Joe… Przepraszam, Mr Hahn – uśmiechnął się – Pamiętaj o tym, że na początku znajomości z Joem musisz koniecznie zwracać się do niego nazwiskiem.
- Będę pamiętać – zaśmiałam się.
                Nasza rozmowa mogłaby trwać w nieskończoność, gdyby nie zadzwonił telefon Chaza. Poinformował mnie szeptem, że dzwoni Mike, po czym odebrał. Rzucił do niego kilka słów i się rozłączył.
- Znowu czegoś ode mnie chcą – westchnął Bennington wstając z miejsca – Naprawdę żałuję, ale muszę już iść.
- Zaczekaj – powiedziałam i chwyciłam długopis leżący na stoliku nocnym – Chcesz chyba mój numer telefonu?
                Wyciągnął rękę w moją stronę. Chwyciłam delikatnie jego dłoń i na jej wewnętrznej stronie spisałam z pamięci ciąg cyfr. Chester przyjrzał się chwilę numerowi, po czym nachylił się nade mną. Złożył na moich ustach delikatny pocałunek, a następnie wyszedł bez słowa z pokoju. Zdezorientowana przyłożyłam palce do dolnej wargi. W powietrzu nadal unosił się zapach Benningtona. To co zrobił było dla mnie niemałym zaskoczeniem. Zamknęłam oczy wdychając woń mężczyzny, którego nagle zapragnęłam mieć przy sobie mimo, że właśnie wyszedł z pokoju. Wspomnienia wróciły. Damien całujący mnie na pożegnanie w taki sam sposób, jak Chester. Jeszcze inna chwila. Mój chłopak siedzący ze mną na niewysokim klifie. Lub pamiętny wieczór na lodowisku, gdy uczył mnie jazdy na łyżwach. Zaczęłam sobie uświadamiać, że przez ostatnie trzy lata ogromną częścią mojego życia był właśnie on. Był pierwszą osobą, którą prawdziwie pokochałam. A teraz muszę żyć bez niego. Nie byłam jednak przygotowana na samotność. Pustka w moim sercu nieznośnie dawała o sobie znać, sprawiając mi tym samym ogromny ból. Zorientowałam się też, że zostałam prawie całkiem sama. Nieliczni znajomi mieli swoje życia i własne problemy. Rodzice pracowali i rzadko kiedy mieli czas, żeby się mną zająć. Nawet, żeby ze mną zwyczajnie porozmawiać. Dali tego dobitny przykład gdy znajdowałam się w szpitalu. Normalni, kochający rodzice siedzieliby razem ze mną i pocieszaliby po stracie ukochanego. Czemu zawsze mnie musi to spotykać? Wieczna ignorancja, nawet ze strony rodziców. Jedynie Chester i Mike byli w stanie okazać mi choć odrobinę uwagi. Dwóch facetów, których znałam raptem jeden dzień jako jedyni tamtymi czasy zwrócili na mnie uwagę.

                Pod wieczór przyjechali rodzice. Jak zwykle padło pytanie o samopoczucie. Tym razem na szczęście obyło się bez grożenia śmiercią. Wspomnienia jednak ponownie do mnie wróciły,  gdy mama zapytała, czy daję sobie radę po śmierci ,,przyjaciela’’. Widocznie nie chciała wzbudzić u mnie niechcianych emocji. Niestety, stało się wręcz przeciwnie. Do końca wizyty siedziałam w parszywym humorze z wzrokiem wbitym w ścianę. Gdy rodzina wyjechała, była dwudziesta. Chester nie przyjechał. Nie widziałam go od ranka, gdy pocałował mnie na pożegnanie. Nawet pewnie nie wiedział, że zostawił mnie czekającą w niepewności. Tak bardzo chciałam go zobaczyć, jednak nie odwiedził mnie już do końca dnia. O dziewiątej do pokoju przyszedł doktor. Zapytał o samopoczucie, bo jak mógłby zapytać o cokolwiek innego. Zanotował coś na tej swojej kartce i odszedł. Gdy tylko zniknął na korytarzu, odwiedziła mnie jeszcze pielęgniarka. Poprawiła kołdrę, po czym wzięła ze stolika talerzyk i szklankę, po zjedzonej przeze mnie wcześniej kolacji.
- Przepraszam, że pytam, ale… Kim są ci dwaj mężczyźni, co ciągle panią odwiedzają? – zapytała nieśmiało.
- To są moi znajomi – odparłam krótko.
- Naprawdę się o panią martwią. Ciągle pytają się o to, jak się pani czuje – wyjaśniła kobieta – Ale nie będę już pani więcej przeszkadzać. Chce pani iść spać? – skinęłam twierdząco głową – Dobrze, dobranoc.
                Zgasiła światło i wyszła z pokoju. Wreszcie mogłam spokojnie się wypłakać. Pozbyć się wszystkich emocji, które gromadziły się we mnie od pewnego czasu. Pozwoliłam łzom płynąć po moich policzkach. Po kilku minutach cichego szlochu zaczęło brakować mi powietrza w płucach. Wtedy zaniosłam się naprawdę głośnym płaczem. To był naprawdę trudny okres w moim życiu. Byłam bezsilna wobec wszystkich przeciwności. Jedyne co mogłam zrobić w tamtej chwili zrobić, to po prostu poddać się emocjom, co właśnie wtedy zrobiłam. Rozpacz gromadziła się we mnie od czasu śmierci Damiena.

Płacz bardzo mnie zmęczył. Gdy już się wyciszyłam, poczułam lekką ulgę. Nadal dławiąc się powietrzem, zasnęłam.

Nie jestem zadowolona z tego rozdziału, ale nic już na to nie poradzę. A już niedługo planuję nagły rozwój akcji :3

czwartek, 4 lipca 2013

2. If I let them go I’ll be outdone

                Obudziło mnie pukanie do drzwi. Otworzyłam oczy. Po wysokości słońca na niebie za oknem stwierdziłam, że południe już minęło.
- Wchodzić – poleciłam chrapliwym głosem, po czym ułożyłam sobie włosy na głowie.
                Do pokoju wszedł Chester. Tym razem jednak nie był sam. Towarzyszył mu jakiś mężczyzna. Miał ciemne włosy i krótką brodę. Jego oczy były duże i ciemne. Gdy się na niego patrzyło, od razu można było zauważyć lekko odstające uszy. Dla mnie było to jednak wyjątkowo urocze.
- Cześć. Wpadłem tylko zobaczyć jak się czujesz – powiedział Bennington.
- Nie narzekam, ale mogłoby być lepiej – odparłam.
- I to jest mój przyjaciel… - zaczął mówić, jednak ten mu przerwał.
- Michael Shinoda. Mike – przedstawił się ściskając moją zdrową rękę.
- Lauren Mason – rzuciłam wpatrując się w kolegę Chestera.
- Kiedy wypisują cię ze szpitala – zapytał Bennington.
- W piątek. Ale przez sześć tygodni będę musiała nosić gips – odpowiedziałam.
- No to za sześć tygodni zabieram cię gdzieś w ramach rekompensaty za to, że cię potrąciłem.
- Chaz… Mówiłam ci już, że to moja wina – westchnęłam.
                Mike zmrużył oczy i najpierw przyjrzał się swojemu kumplowi, a następnie mi. Najwidoczniej nie był wtajemniczony w całą sytuację.
- Wbiegłam mu pod samochód – wyjaśniłam ze stoickim spokojem.
- Nie spodziewałem się, że masz skłonności samobójcze – spróbował się uśmiechnąć.
- Nie chciałam się zabić – mruknęłam – Po prostu miałam swoje powody.
- Nie wnikam – Mike uniósł dłonie lekko w górę, jakby w geście obronnym.
- I jak ogólnie sobie radzisz? – zapytał Chester siadając na krześle z założonymi rękami.
- Bawisz się w jakiegoś pieprzonego psychologa? – spytałam nieco złośliwie, jednak znajomy uśmiechnął się lekko.
- Tylko chciałem wiedzieć, czy czegoś nie potrzebujesz – wyjaśnił.
- Zostawiłam moje dzieci w domu – westchnęłam ciężko.
- Dzieci? – wtrącił się Mike nieco zdziwiony.
- Telefon, laptop i słuchawki są moimi dziećmi – wytłumaczyłam – Zapomniałam, że tylko ja zwracam się tak do przedmiotów.
- A twoi rodzice kiedy przyjadą do szpitala? – zapytał Chester.
- Gdybym ja wiedziała – zamyśliłam się – Sądzę, że jeszcze dzisiaj wpadną, jak mama wróci z pracy.
- A może zadzwoniłabyś od któregoś z nas do swojego taty, czy mamy, żeby przywieźliby ci twoje potomstwo? – zaproponował Shinoda uśmiechając się pod nosem.
- Nie chcę was wykorzystywać – powiedziałam nieco onieśmielona.
- Nie ma sprawy. To nic takiego – wzruszył ramionami Chester i podał mi swój telefon.
Wpisałam z pamięci numer taty. Wcisnęłam zieloną słuchawkę i przycisnęłam komórkę do ucha. Moi nowi znajomi umilkli, by umożliwić mi porozumienie się z ojcem. Po czwartym sygnale odebrał. Dogadałam się z nim. Przystał na moją prośbę bez żadnych problemów. Oddałam telefon jego właścicielowi.
- I co? – zapytał Mike.
- Pod wieczór przyjadą moi rodzice i przywiozą mi moje dzieci, a tak póki co to nie mam nic do robienia, oprócz spania – wzruszyłam ramionami.
- Ej, możemy przecież z tobą posiedzieć – ożywił się Chester.
- Jasne, że tak – zgodził się Shinoda.
- Dzięki chłopaki, ale wy pewnie macie swoje życia i swoje problemy – odpowiedziałam – Nie musicie spędzać całego dnia z jakąś wariatką, która pakuje się pod pierwsze lepsze auto.
                Mike pochylił głowę, ale udało mi się zauważyć, jak uniósł kąciki ust w górę w czarującym uśmiechu. Chester zaśmiał się dość głośno.
- Ej, Chazy! – zawołałam udając oburzoną – Co w tym takiego śmiesznego?
- Słuchaj, kochana, rozumiem, że dbasz o nas, ale my się nigdzie nie spieszymy – wykrztusił z siebie tłumiąc śmiech.
- To wy nigdzie nie pracujecie, czy co? – zapytałam, tym razem na poważnie.
- Czekałem, aż nas poznasz – śmiał się Shinoda.
- My mamy zespół – wyjaśnił Chester.
- Co? Jaki zespół? – wypytywałam zdezorientowana.
- Linkin Park. Znasz może? – spytał Mike.
- Kojarzę ze słyszenia, ale się nie interesowałam… - zaczęłam mówić, jednak dopiero po chwili dotarło do mnie to, co powiedzieli wcześniej znajomi – O cholera… Wy jesteście z tego zespołu!
                Serce zabiło mi szybciej, gdy uświadomiłam sobie, z jakimi osobistościami mam właśnie do czynienia. Szczerze powiedziawszy, nie spodziewałam się, że mogą być gwiazdami. Wyglądali całkiem niepozornie, jak zwykli faceci.
- Bingo – uśmiechnął się Bennington.
- Boże… Nigdy się tego nie spodziewałam – wyszeptałam.
- Masz szczęście,. Że potrącił cię bożyszcze nastolatek, a nie ktoś zupełnie przypadkowy – zaśmiał się cicho brunet.
- Już nie przesadzaj – zganił przyjaciela Chester – Ale proszę cię, Lauren, nie wbiegaj już pod żadne auto, ok?
- Zobaczymy, co da się zrobić – posłałam mu ciepły uśmiech.
                Na chwilę zapadła cisza. Bardzo nienawidziłam ciszy. Gdy Bennington sprawdzał coś w telefonie, skorzystałam z okazji i przyjrzałam się Shinodzie. Koleś miał bardzo urocze rysy twarzy, których nie sposób było spotkać u innych facetów. Wygląd miał odrobinę orientalny. Całkiem tak, jakby miał azjatyckie pochodzenie. Jego nazwisko wskazywało, że mógł mieć krewnych z Japonii. Mike spostrzegł, że mu się przyglądałam, więc mrugnął do mnie i uśmiechnął się. Jeszcze jedno spojrzenia na Chestera. Gdy siedział, wydawał się jeszcze szczuplejszy. Podniósł głowę. Lekko zadrżałam, bo ujrzałam jego oczy uważnie wpatrujące się w moje. Tęczówki Chaza miały kolor bardzo ciemnego brązu, wpadającego wręcz w czerń. Wyrażały wiele emocji naraz. W źrenicach odbijały się świetlówki zawieszone na suficie. Wyłapałam tyle szczegółów, bo siedział bardzo blisko mnie. Speszyłam się, gdy uświadomiłam sobie, że dość perfidnie gapię się na znajomego. Poczułam, jak na moje policzki wpływa lekki rumieniec. Spuściłam głowę.
- Słuchaj, a jak się czujesz po śmierci… No wiesz… - odezwał się cicho.
- Zapominam – wyszeptałam.
                Ciągle jednak pamiętałam. W myślach ciągle widziałam uśmiech Damiena. Jego jasne włosy i niebieskie oczy. Po moim policzku spłynęła jedna łza, druga, trzecia…
- Hej, hej, hej… - Mike przysiadł na łóżku – Co jest?
                Bennington chwycił moją dłoń w taki sam sposób, jak podczas poprzedniej wizyty. Tego mi brakowało. Właśnie takiego drobnego gestu. Czując, jak ciepła dłoń Chestera obejmuje moją, poczułam się bezpieczniejsza. Spojrzałam na Mike’a, który był nieco zdezorientowany. Nachylił się nade mną i odgarnął niesforny kosmyk włosów, który wysunął się zza ucha i opadł na mój wilgotny od łez policzek. Zrobiło mi się nieco lżej na duchu. Mike jednak nadal siedział obok i wpatrywał się we mnie najwyraźniej oczekując wyjaśnień. Chester wciąż trzymał moją dłoń. Pociągnęłam nosem i wydusiłam z siebie:
- Mój chłopak nie żyje. Zmarł parę dni temu.
                Shinoda zrobił wielkie oczy ze zdziwienia. Otworzył usta, by coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zrezygnował i zamilkł. Jego znajomy odłożył delikatnie moją rękę na brzeg łóżka.
- Nic nie wiedziałem – wykrztusił z siebie pół Azjata.
- Bo skąd? – odparłam wycierając zewnętrzną stroną dłoni nadal mokry od łez policzek – Nie rozmawiajmy już o tym.
                Mike wstał, przeczesał palcami swoje czarne włosy i podszedł do okna. Znowu zapadła cisza. Wolałam jednak ciszę od zadawania pytań o byłego chłopaka. Postanowiłam poruszyć inny temat.
- Czemu w ogóle tu siedzicie? – zapytałam – Z jakąś idiotką, która sama ładuje się pod auto.
- Bo ta idiotka wpadła pod moje auto – uśmiechnął się Chester.
- I ta idiotka okazała się całkiem miłą osobą – wtrącił Shinoda.
- Nie wolelibyście na przykład siedzieć teraz w studiu i nagrywać piosenki, albo tworzyć nowe utwory?
- Uwierz mi, lubię tworzyć piosenki, ale to jest bardzo męczące. Trzeba czasem odpocząć – powiedział brunet przy oknie.
- Jak wyzdrowiejesz, to zabierzemy cię do studia i poznasz resztę zespołu – oznajmił Bennington.
- To naprawdę wspaniali ludzie – dodał Mike.
- Nie mogę odmówić – uśmiechnęłam się.
                Nagle zadzwoniła komórka Chestera. Ten ze skwaszoną miną odebrał. Wysłuchał rozmówcy, rzucił krótkie ,,Tak’’, po czym rozłączył się i wcisnął komórkę do kieszeni spodni.
- Spike, musimy się zbierać – oznajmił nieco niezadowolony.
                Shinoda odszedł od okna. Podwinął wyżej mankiety swojej koszuli. Zbliżył swoją twarz do mojej i pocałował mnie w czoło. Chester spojrzał na znajomego z dezaprobatą, ale mrugnął do mnie.
- Na razie, mała – powiedział otwierając drzwi.
- Do zobaczenia następnym razem – skinął ku mnie głową Mike.
                Chłopcy wyszli z pokoju. Znowu zostałam sama. Polubiłam chłopaków. Co prawda znałam ich dopiero chwilę, ale od razu znaleźliśmy wspólny język.




Wybaczcie, że tak długo, ale byłam chora, a przepisywanie czegoś mając gorączkę nie należy do najprzyjemniejszych ;) Od dzisiaj biorę się za nadrabianie zaległości :3