sobota, 13 lipca 2013

4. Farewell to the fairground

                Gdy otworzyłam oczy, promienie słoneczne wpadające przez okno padały na białą pościel. Wokół panował niezwykły spokój. Aż zachciało mi się wstać i pójść na krótką przechadzkę, ale nadal byłam podłączona do kroplówki, a nogę miałam w gipsie, co uniemożliwiało mi nawet obrócenie się w miejscu, a co dopiero spacer po szpitalu. Czułam się już dobrze. Nic mnie nie bolało. Dobijał mnie jedynie fakt, że miałam jeszcze sześć tygodni męczyć się z gipsem.
                Chwyciłam telefon leżący obok poduszki. Poprzedniego dnia wyciszyłam go, żeby nikt mnie nie budził, gdy będę spała. Zdziwiłam się nieco na widok komunikatu na ekranie komórki, który mówił, że mam cztery nieodebrane połączenia od nieznanego numeru i kilka nieodczytanych wiadomości. Prawie wszystkie smsy były od moich znajomych, którzy pytali się oczywiście o moje samopoczucie i życzyli powrotu do zdrowia. Jedynie ostatnia wiadomość była od tego samego nieznanego numeru i brzmiała: ,,Lauren, co jest? Napisz mi chociaż, czy wszystko jest w porządku. Chaz’’. Nie czekając, natychmiast zadzwoniłam na jego numer. Po kilku sygnałach odebrał.
- Chester, przepraszam, że nie odbierałam, ale… - zaczęłam się tłumaczyć, jednak mi przerwał.
- Zaraz przyjadę. Czekaj na mnie – rzucił pospiesznie, po czym rozłączył się bez pożegnania.
                Odłożyłam telefon. Ucieszyłam się, że odwiedzi mnie Bennington. W tamtej chwili chciałam jedynie kogoś obok siebie. Kogoś, komu mogłabym zaufać. Kogoś, komu mogłabym się wyżalić. Zanim mój znajomy przyjechał, zjadłam jeszcze śniadanie przyniesione przez pielęgniarkę. Gdy byłam już w miarę najedzona, odpisałam na kilka smsów od znajomych. Chwilę po tym otworzyły się drzwi i pokoju stanął zdyszany Chester. Tego dnia ubrał jasny t-shirt. Zauważyłam też brak okularów i większy zestaw rzemyków na nadgarstkach. Policzki miał lekko zaczerwienione z pewnością od szybkiego marszu.
- Już się martwiłem, że coś się stało – wydyszał podchodząc do mnie i chwytając moją dłoń.
- Chazy… - westchnęłam – Po prostu miałam wyciszony telefon. Nie wiem, czym tak się przejmujesz.
- Słuchaj, polubiłem cię i nie chciałbym, żeby coś ci się stało. Znowu – odparł lekko się uśmiechając – I jeszcze jedno… Jeśli uraziłem cię tym, co wczoraj zrobiłem, to naprawdę przepraszam.
- Nie masz za co – mimowolnie uniosłam kąciki ust w górę.
- Bo wiesz… Potem w domu myślałem, że może… że może ciągle myślisz o… no wiesz – zaczął się nerwowo tłumaczyć.
- Nie, Chester – odparłam krótko – Damiena już nie ma. Proszę, nie rozmawiajmy o nim.
                Po raz kolejny w moich oczach zebrały się łzy. Bennington widząc to, przybliżył się do mnie i otarł jedną kroplę spływającą po moim policzku.
- Nie chciałem, żebyś płakała – wyszeptał łagodnie.
                Spojrzałam mu prosto w oczy. Tym razem wydawały się nieco jaśniejsze, nabrały bardziej orzechowej barwy. Źrenice miał rozszerzone i także wpatrywał się we mnie. Chciałam tylko, żeby ta chwila trwała wiecznie. Chester jeszcze bardziej zbliżył swoją twarz do mojej. Jego usta znajdowały się kilka milimetrów od moich. Tę niezwykle intymną chwilę przerwał doktor, który bezceremonialnie otworzył drzwi i wszedł do pokoju. Bennington momentalnie odsunął się ode mnie. Spuścił głowę i zajął się poprawianiem swojej koszulki. Lekarz spojrzał na nas z dezaprobatą.
- Może pani już dzisiaj wracać do domu, ale ktoś musi panią odebrać – oznajmił gburowatym tonem.
- Ja mogę ją zawieźć – zaoferował Chester unosząc głowę.
- Przykro mi, ale to musi być ktoś z rodziny – powiedział sucho doktor i jak zwykle coś zanotował – Zaraz przyjdzie pielęgniarka i odłączy pani kroplówkę.
                Wyszedł z pokoju. Niecałe dziesięć sekund później pojawiła się młoda kobieta, która gawędząc ze mną, powoli odklejała plaster na moim nadgarstku. Gdy wyciągała z mojego ciała igłę, Chester odwrócił wzrok. Ja zaś przyglądałam się wszystkiemu ze stoickim spokojem. Kobieta pożegnała się ciepłymi słowami i wyszła. Zadzwoniłam po tatę. Powiedział, że przyjedzie po mnie za godzinę.
- Chester, pomógłbyś mi wstać? – poprosiłam. Ten w odpowiedzi skinął głową.
                Odrzuciłam kołdrę na bok i powoli się podniosłam opierając ręce na brzegu łóżka. Opuściłam nogi na podłogę. Zakręciło mi się w głowie, ale to mnie nie zraziło. Mocno chwyciłam ramię znajomego. Ten podpierając mnie pomógł mi wstać z miejsca. Sięgnął po kule ortopedyczne, które stały oparte o łóżko i podał mi je. Gdy już się na nich podparłam, westchnęłam ze spokojem.
- Wreszcie trochę ruchu – mruknęłam – Odprowadzisz mnie do łazienki?
- Jasne – uśmiechnął się – Doczłapiesz się tam?
- Wczoraj mi się udało, a byłam sama. Teraz też powinno się udać – zaśmiałam się.
                Powoli stawiałam kroki. Spacer do celu był zarówno długi, jak i męczący. Chester pomagał mi, gdy lekko się potykałam. W końcu jednak dotarłam do toalety. Znajomy poczekał przed wejściem. Odświeżyłam się, odpoczęłam chwilę i wyszłam. Wiedziałam, że powinnam się wykąpać, ale byłam tak wykończona, że zdecydowałam się zrobić to w domu. Miałam na sobie piżamę. Postanowiłam wracać w niej do domu. Wyglądała na normalne, codzienne ubranie, a ja nie miałam ani siły, ani ochoty się przebierać.
                Na korytarzu wymieniłam kilka zdań z Chazem. Powoli zmierzaliśmy w stronę mojego pokoju, do którego dotarliśmy po męczącym spacerze. Na moją prośbę spakował wszystkie rzeczy do torby, którą miałam położoną w rogu pomieszczenia.
- Nie przebierzesz się? – zapytał.
- Nie mam siły, a nie chcę posuwać się do tego, by prosić cię o to, żebyś mnie przebrał – uśmiechnęłam się.
                Chester usiadł obok mnie na łóżku. Westchnął i spojrzał na mnie dość przenikliwie. Nie miałam pojęcia, o co mu chodzi. Od początku wizyty zachowywał się inaczej, niż zwykle.
- Jeszcze raz przepraszam za to, że cię potrąciłem – odezwał się cicho.
- Rozmawialiśmy na ten temat już kilka razy – mruknęłam – To moja wina.
- Lauren, nie możesz zrzucać ciągle winy na siebie – powiedział z wyrzutem.
- Ale to naprawdę tylko i wyłącznie przeze mnie. Nie pomyślałam, że przez ulice może jechać auto – próbowałam mówić spokojnym tonem – Ty po prostu znalazłeś się w niewłaściwym miejscu, w niewłaściwym czasie.
- A może właściwym? – spytał łagodnie.
- Dlaczego?
- Bo gdybym nie jechał wtedy tą ulicą, nie poznalibyśmy się – odparł posyłając mi uroczy uśmiech.
- Faktycznie – zaśmiałam się cicho – Ale gdybym ja nie wbiegła na ulicę, też byśmy się nie spotkali.
- Jak myślisz, to przypadek, czy przeznaczenie? – zapytał wpatrując się we mnie.
- Czy to ważne? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie i przysunęłam się bliżej Chaza.
- W sumie to nie – mruknął uśmiechając się – Obojętne, czy to przez przypadek, czy to było zaplanowane z góry i tak cieszę się, że cię poznałem.
- Ja też się cieszę, Chazy. Nawet nie wiesz jak bardzo.
                Chester nagle mnie przytulił. Objął mnie ramionami, ale zrobił to lekko. Pewnie dlatego, że wiedział, że jestem jeszcze trochę poturbowana po tym wypadku. Wtuliłam się w ramię mężczyzny.
- I proszę cię o jedno… - powiedziałam, a mój głos był tłumiony przez ciało Chaza – Nie obwiniaj się o to. Nie chcę, żebyś się martwił.
- Jasne, Lauren – odpowiedział głośno i wyraźnie.
                Gdy wypuścił mnie z objęć, ponownie się uśmiechnęłam, po czym zwróciłam się do Chestera:
- Chyba już pora, żeby się szykować.
                Wziął moje rzeczy z pokoju i wyszliśmy do poczekalni. Posadził mnie na krześle i zagadał do recepcjonistki. Ta jednak nie chciała wydać wypisu, więc zrezygnowany zajął miejsce obok mnie.
- Szkoda, że nie jestem młodszy – westchnął – Mógłbym udawać twojego brata. W sumie to oboje mamy ciemne włosy.
- Spokojnie. Zaczekam na tatę – zaśmiałam się.
- Twojego tatę też mógłbym udawać gdybym był trochę starszy… - kombinował po cichu – Ale wolę tę pierwszą opcję.
- Chester, proszę cię – powiedziałam nieco rozbawiona.
                Na korytarzu zjawił się mój tata. Podszedł do mnie spokojnym krokiem i przywitał się ze mną ciepło. Wymienił uścisk dłoni z Benningtonem. Zabrał od niego moje rzeczy, odebrał od recepcjonistki wypis, a następnie wszyscy wyszliśmy ze szpitala. Chaz podpierał mnie ramieniem, gdy wychodziłam z budynku oraz gdy przechodziłam na parking. Dotarłam do samochodu taty i samodzielnie się do niego wpakowałam, co zajęło mi dość dużo czasu. Było mi bardzo niewygodnie.  Zanim zamknęłam drzwi auta, spojrzałam na Chestera. Mrugnęłam do niego.
- Zadzwoń – powiedziałam cicho. Ten tylko się uśmiechnął i skinął głową.
                Mój tata również wsiadł do samochodu.
- No to jedziemy do domu – oznajmił.
                Pokiwałam do znajomego, który w odpowiedzi również uniósł dłoń w górę. Gdy wyjeżdżaliśmy z parkingu, odwróciłam się do tyłu. Bennington stał z głową uniesioną w górę. Patrzył w niebo lekko kołysząc się do przodu i do tyłu.

                W domu było nadzwyczaj cicho. Zapomniałam już jak to jest być u siebie. Czułam przyjemny zapach drewna zmieszany z zapachem farby na ścianach. Miła odmiana w porównaniu do okropnego szpitalnego zapachu. Od razu po powrocie weszłam do swojego pokoju, który na szczęście znajdował się na parterze. Wzięłam ubrania z szafki i poszłam do łazienki. Z trudem zdjęłam piżamę, spięłam włosy i odkręciłam kran w wannie. Po chwili sprawdziłam palcami temperaturę wody. Idealna. Zakręciłam kurek. Wpakowałam się do wanny. Brakowało mi kąpieli. Leżenie w szpitalu wcale nie jest takie przyjemne. Zwłaszcza, jeśli na nodze ma się cholerny gips, który uniemożliwia normalne funkcjonowanie. Umyłam włosy, które straciły świeżość i przestały się układać. Wytarłam się szorstkim ręcznikiem. Ubrałam się na szczęście bez większego trudu. Byłam zmuszona założyć spódniczkę w kwiatowe wzory, bo ze spodniami mógłby być problem.

                Udałam się do swojego pokoju. Normalnie rzuciłabym się na łóżko, ale mój gips na nodze skutecznie mi to utrudniał. Usiadłam przy biurku i chwyciłam komórkę, która leżała na nim razem z pozostałymi rzeczami ze szpitala. ,,Chester, zadzwoń…’’ – błagałam w myślach. Telefon jednak milczał.

Osiem razy musiałam poprawiać ten rozdział, ale w końcu udało mi się napisać coś zadowalającego. Mam też dylemat co do następnego, bo nie wiem, czy może być taki długi, jaki jest, czy może też podzielić go na dwa krótsze. Jeszcze się nad tym dokładnie zastanowię :3
Chciałabym też podziękować za wszystkie komentarze. Naprawdę miło mi czytać Wasze opinie. Dzięki! ;)

10 komentarzy:

  1. Świetne. Masz talent.
    A Chester jest taki opiekuńczy.
    I powiem tak... Chcę więcej! ;*
    Życzę weny na kolejne rozdziały :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Aż za dobrze rozumiem twój dylemat, sama też poprawiam moje teksty na potęgę...
    Bardzo się cieszę, że tym razem jest nieco dłuższy, nie dzieliłabym kolejnego, ale zależy, ile ma stron ;) Jeśli miałoby to zaszkodzić przebiegowi akcji, to go nie dziel, to moja osobista rada.
    Wiesz, chciałabym cię poznać, bo po tym, co tworzysz, wydaje mi się, że jesteś naprawdę inteligentną osobą.
    A wracając do tego, co najważniejsze, czyli rozdziału: bardzo podoba mi się sposób, w jaki opisujesz odczucia Lauren, nie wiem nawet, jak go nazwać... wyjątkowy :)
    Życzę ci dużo weny, czekam na kolejną część!
    S.

    PS Napisz do mnie na GG, mój numer to 46175179 :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Czyżby Chazy się zakochał? No nie mg się doczekać co bd dalej, później napiszę może dłuższy komentarz, bo teraz kuzyn na mnie czeka XD Weny życzę!!!! :3

    OdpowiedzUsuń
  4. No więc obiecałam dłuższy komentarz xD Zastanawiam się czy Chester się nie zakochał, Mike chyba zresztą też, oj mam nadzieję, że jeśli mam rację to się nie pokłócą. W ogóle tak za**** piszesz, że aż ci zazdroszczę xD Zapraszam też do siebie na 19-sty rozdział, pozdrawiam, weny życzę i czekam na następny :3

    OdpowiedzUsuń
  5. Nominowałam cię do Liebster Blogger Award :D Więcej informacji na starting-to-fly-gd.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Nowy adres DGW http://dys-grej-lorld-dejzes-as.blogspot.com/ /Izzy B. Bennington

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej, mogłabyś mnie informować na dys-grej-lorld-dejzes-as.blogspot.com? :D

    OdpowiedzUsuń